niedziela, 11 października 2015

Od Yanan: Oczy Faresi cz.2

Nie wygląda zachęcająco, ale skoro tylko tam można go spotkać... Otwieram drzwi gospody z lekkim skrzypnięciem. Rozglądam się. W gospodzie nie ma wielu osób ale jest ta, której potrzebuję. Otzrepuję się - zmarzłam trochę. Podchodzę do stolika, odsuwam krzesł ze zgrzytem - głowy obracają się w moją stronę, każdą zbywam wzrokiem. Siadam okrakiem na odwróconym tyłem krześle i zabieram mu szklankę sprzed nosa. Wypijam zawartość i czekam.
- Mogę ci zamówić. Nie musisz mi obśliniać szklanki - mówi spokojnym głosem.
Nie, nie spokojnym. Uspakajającym. ON próbuje mnie uspakjać?!
- Nie, dzięki. Czego chciałeś?
- Porozmawiać.
- Wątpię, żebyśmy mieli o czym - prycham.
- Ja sądze, że jest - szepcze i podnosi na mnie wzrok.
Nie musze na niego patrzeć, wiem że szare oczy będa się we mnie teraz wpatrywać, szukając oznak reakcji.
- To mów. Masz...pół godziny. Czasu niewiele to, by wyjaśniać, co zostało utajnione... Lub wykonane.
- Oh, Yanan przestań. Wiesz o czym mówie.
- Być może...
- Yanny, musisz wiedzieć, że ja nie miałem wyboru. Gdybym wtedy został i próbował ci pomóc, moglibyśmy wpaść oboje a to...
- Dlatego wolno ci było mnie zostawić z osobnikiem, który wyraźnie chciał więcej niż wyjaśnienia planu działania?! - podnoszę głos.
- Yanny, spokojnie...
- Nie mów. Do mnie. Yanny.
- Dobra, nieważne. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że ja nadal jestem twoim przyjacielem. Możesz na mnie liczyć i obiecuję, że...
- Obietnice są dla tych, którzy naiwnie wierzą, że są w stanie ich dotrzymać i dla tych, którzy naiwnie wierzą, że ci drudzy ich dotrzymają - warczę, zaciskając ręce w pięści.
- Posłuchaj mnie, dobrze? Zrobiłem to, bo wiedziałem co będzie jak wpadniemy oboje. A ty sobie przecież świetnie poradziłaś więc... w czym problem? - Wzrusza ramionami.
- Wczym problem?! - warczę przez zaciśnięte zęby. Atmosfera jest bardzo gęste. Czuję, że zaraz eksploduje i będzie awantura. - Widzisz to? - Pokazuję mu znak na przedramieniu - tatuaż, który sobie zrobiliśmy nawzajem jak byliśmy młodsi. Miały oznaczać, że jesteśmy doskonałym zespołem, że zawsze będziemy sobie pomagać... - Pamiętasz co oznacza? Jakoś nie sądze. A przynajmniej nie wynika to z tego, co zrobiłeś. Więc wybacz, że nie mam już do ciebie zaufania. Ani czasu. Wiesz, w ogóle... Przerób go sobie na co chcesz. Ja mam zamiar tak zrobić, bo... bo nasza dużyna już nie istnieje. O ile istniała kiedykolwiek... - rzucam mu w twarz.
On wpatruje się we mnie niedowierzając. Wstaję i ruszam do wyjścia nie zaszczycając mojego byłego kumpla nawet spojrzeniem.
Słyszę, jak on wstaje i jak śwista ostrze... Błyskawicznie reaguję - blokuję jego sztylet swoim, choć zdąża odciąć mi kosmyk włosów. Wpatruję się z mieszanką niedowierzenia i wściekłości w szare oczy zdrajcy. Jestem od niego dużo niższa, ale wiem, jak sobie z nim radzić - trzymaliśmy się razem od dziecka.
- To był jedyny sposób by spojrzeć ci w oczy - szepcze, bo oczywiście głowy wszystkich z gospody są na nas skierowane.
- To je sobie zapamiętaj, bo będą cię długo prześladować. Na twoim miejscu bym uważała. I pilnowała rzeczy. To oczy Diabła. - Również szepczę, ale uśmiecham się złośliwie. Odbijam ostrze i odwracam się do wyjścia. W ręce chybocze mi się srebrna odznaka, którą mu kiedyś oddałam oraz niewielka sakiewka monet. Monet, które dostał za mnie...
Jakiś czas po tym nieprzyjemnym wydarzeniu siedzę na drzewie na przeciwko wejścia do tej przerażającej szkoły mojej siostry. Wrzucam do ust parę jagód i w tym samym momencie drzwi szkoły otwierają się. Kilka dziewcząt wychodzi szybko ze zwieszonymi głowami, potem wypływa spory tłumek a na koniec wychodzi moja siostra z... O rzesz w dechę, razem z tą swoją madame Boubaxon. Zeskakuję cicho z drzewa, lądując tuż przed schodami na których stoją. Madame obrzuca mnie obrzydzonym spojrzeniem i kiwa głową mojej siostrze. Dinayah skłania się jej z gracją, jak to mówi, i schodzi powoli po schodkach.
- No i jak Dina? Wszytko w porządku? Co z tymi dziewczynami? Wyrzucone? - zasypuję ją pytaniami, łapię za rękę i idziemy spokojnie uliczką.
- Tak, w porządku. I tak, wyrzocono je - odpowiada Nayah z lekką wyższością.
- A to czemu?
- Bo miałyśmy dzisiaj testy z wyszywania koralików na sukniach. Ja dostałam najlepsza ocenę, a tamte się cały czas śmiały. A przecież trzeba to robić w skupieniu! Nie rozumiem, teraz mają pretensje do madame Boubaxon, a to przecież ich wina.
- Hym - mruczę.
Bo się śmiały? O rany, to okropne. Śmianie się to taka zniewaga...
- Ale ja mam się z czego cieszyć. Madame osobiście mnie pochwaliła, dostałam najlepszą ocenę... I powiedziała, że mam duże szansę zostać prawdziwą dwórkę.
- To dlatego tak zadzierasz nosa? - drażnię małą.
- Damy nie zadzierają nosa. Ja jestem tylko zadowolona - odpowiada oskarżającym tonem Dinayah. - A poza tym, zauważyłaś to tymi swoimi oczami diabła? Wiesz, czasem jesteś taka miła, a innym razem twój wzrok robi się absolutnie diabelny i dostrzega to, czego inni nie widzą. Nie rozumiem tego.
Uśmiecham się smętnie, ale w oczach śmigają mi iskierki rozbawienia.
- Wiesz, myślę, że to nie zależy ode mnie, Nayah. Ale! Patrz co tu mam! - Pokazuję jej torbę pełną jedzenia i szepczę do ucha, że jutro po szkole pójdziemy jej uszyć nową sukienkę do krawcowej bo mam pieniądze. Potem daję jej wisiorek. Miara szczęścia sięga u niej zenitu i Dinayah ściska mnie mocno, a łzy szczęścia kapią mi na buty.
- No, już, już, Nayah. Chodźmy do domu bo zimno okropnie. A Freys pewnie tylko czeka, żebyś mu opowiedziała to, co mnie! - Uśmiecham się szeroko do siostry i idziemy do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz