poniedziałek, 25 lipca 2016

Od Kevy (CD Mazikeen): W poszukiwaniu nowego pegaza

 Reptilian spojrzał na obie kobiety z typowym dla siebie, beznamiętnym wyrazem pyska. Z jednej strony miał ochotę strzelić się w czoło, z drugiej jednak odczuwał swego rodzaju podziw dla ich wyczynu, tego co udało im się ,w tak idiotyczny i absurdalny sposób, dokonać. Tak więc, bez żadnego komentarza i ręką w bezpiecznej odległości od twarzy, zrzucił siodło z konia zwanego Śnieżkiem i z niemałym trudem się na niego władował. Nie przywykł do jazdy na oklep, ale jeśli Maze miała jechać razem z nim, musiał się odrobinę poświęcić. Jokasta z wyraźnym zadowoleniem dosiadła kuca nie dotykając stopą strzemienia, czym wyraźnie chciała dopiec jaszczurowi. Mężczyzna zmusił się jakoś do zignorowania kobiety i spojrzał na jej niedoszłą zabójczynię, której widocznie wcale się nie śpieszyło. Zmarszczył swe gadzie brwi i wyciągnął ku niej rękę.
- No chodź, przecież nie gryzę.
Dziewczyna zaśmiała się krótko i na chwilę odsunęła z twarzy maskę. Keva głośno przełknął ślinę, a Pacynka uśmiechnęła się słabo i pomasowała sobie policzki. Szczerze powiedziawszy jaszczurowi aż zadrżały palce, które jakby odczuły potrzebę skontrolowania stanu skóry na twarzy właściciela. Mazikeen ponownie naciągnęła maskę i wskoczyła na miejsce za plecami reptilianina ignorując jego wyciągniętą rękę. Po jej rozluźnionej postawie dało się poznać, że wcale nie przeszkadza jej brak siodła. Keva z boleścią spojrzał na porzucony na środku ulicy przedmiot. No nic, musi mieć nadzieję, że najbliższy rabunek uzupełni lukę jaką, w jego gadzim sercu, pozostawiło po sobie to stare, mocno już zużyte siodło.
 Śnieżkowi, o dziwo, dodatkowy ładunek nie sprawiał większej różnicy ani nie przysparzał trudności. Zaliczał się do tego niewielkiego procenta koni, którym jest wszystko jedno. Można więc śmiało powiedzieć, że wierzchowiec był w znacznie lepszej sytuacji od właściciela. Większość mężczyzn cieszyłaby się pewnie, że jakaś kobieta ich obejmuje i czują dotyk jej ciała przy każdym ruchu. Kevie też by to pewnie nie przeszkadzało gdyby nie fakt, że owa kobieta jest przynajmniej po części tarkatanką, której szczęki znajdują się niebezpiecznie blisko jego szyi. Chociaż... Nawet gdyby siedziała za nim Jokasta nie obdarzona tak nietypowym uzębieniem nie czułby się wcale lepiej. Więcej powiem, nawet by z  nią nie pojechał. Po pierwszej minucie jazdy najpewniej zeskoczyłby z konia i poszedł dalej piechotą.
 Nawet Oczko nie była na tyle szalona by zmuszać dwójkę jadących na oklep towarzyszy do  jazdy czymś szybszym od kłusa. Co jakiś czas zerkała na skrzywiony w lekkim grymasie pysk albinosa i śmiała się w duecie z niemniej rozbawioną zaistniałą sytuacją Maze. Keva powstrzymywał się od uwag. Były zbędne. Był w mniejszości, zdominowany przez dwie, prawdopodobnie chore umysłowo, bandytki.

 Po paru godzinach wyjątkowo niewygodnej jazdy (nie oszukujmy się, Śnieżek miękkiego karku nie ma) Jokasta wjechała na gościniec. Keva i Maze trzymali się leśnej ścieżki tuż obok, ukryci za ścianą z liści, igieł i pni drzew.
 Udało im się namierzyć grupkę handlarzy końmi. Rzem z nimi, na jednym z dwóch wozów, siedział brodaty krasnolud pilnie strzegący swojego małego kuferka o nieznanej, aczkolwiek niewątpliwie cennej, zawartości. Na drodze nie było widać nikogo innego, ale kupcy byli dość liczni więc zanim przypuścili atak Pacynka podjechała do nich w celu skontrolowania stanu ich uzbrojenia. Miała poinformować o tym resztę za pomocą sygnałów, których niestety nie raczyła im w żaden sposób  wyjaśnić. Albinosowi nie po raz pierwszy przyszło do głowy, że biorąc pod uwagę fakt iż dziewczyna dosiadała baryłkowatego kuca, wygląda na nim nawet dostojnie.
 Kobietom często trudno jest odnaleźć się i zyskać szacunek w przestępczym półświatku. Widywał wiele dumnych bandytek prezentujących się w widowiskowy sposób. W pamięci utkwiła mu pewna reptilianka, która by zaimponować reszcie bandy, schwytała dwa luory i zmusiła do ciągnięcia rydwanu. Często zastanawiał się nad tym jak udało jej się tego dokonać. Chodziły pogłoski, że najzwyczajniej w świecie miała dobrą rękę do zwierząt. Choć Keva był raczej skłonny twierdzić, że owa ręka była po prostu twarda, o czym nie raz miał okazję się przekonać. Oczko była pierwszą znaną mu bandytką, która prezentowała się na kucyku.
 Zrównała się z wozem i zaczęła przyjacielską rozmowę z kupcami. A przynajmniej tak się Kevie zdawało. Tak się składa, że po jakiejś minutce wszyscy, poza skupionym na kuferku krasnoludzie, nachylali się do niej z szerokimi uśmiechami wymalowanymi na niezbyt przystojnych facjatach.
 - To jakaś strategia?- zagadną Maze wiedziony czystą nudą- Mają się ślinić aż powypadają z wozów?
Dziewczyna zaśmiała się krótko, po czym dodała z wyraźną kpiną:
- Musisz doszukiwać się sensu we wszystkim?
Keva przewrócił oczami. Nim zdążył otworzyć pysk rozmówczyni wyrwała mu wypowiedź prosto z gardła.
- Kobiety!- zawołała niskim głosem na tyle głośno by uszło to za okrzyk, ale i na tyle cicho by nie usłyszeli jej ludzie na gościńcu. Dla zwieńczenia swej parodii pacnęła się dłonią w czoło, tak jak to zwykł robić Keva.
Reptilian skrzywił się lekko spoglądając na siedzącą za nim tarkatankę. Może jednak wolałby towarzystwo Pacynki. Wydawało się to głupie biorąc pod uwagę to jak bardzo go irytowała. Nie miał jednak wiele czasu by zastanowić się nad tym jakże ważnym problemem, bo wspomniana przed chwilą bandytka zaczęła dawać znaki.
 Jakie? Niepojęte. A przynajmniej dla Kevy, bo Maze spoglądała na Oczko z ogromnym skupieniem. Jaszczur odnosił nieprzyjemne wrażenie, że to on tu jest przygłupi, a nie one. No, bo przecież te dziwne, pozornie trochę mimowolne ruchy palców mają oczywiste znaczenie, którego on, marny, głupi reptilian, nie jest w stanie zrozumieć!
 Spojrzał na siedzącą za nim kobietę. Jeszcze przez chwilę obserwowała Jokastę po czym rzuciła mężczyźnie spojrzenie którego kompletnie się nie spodziewał. Jej oczy mówiły ,, Za cholerę tego nie rozszyfruję". Albinos podrapał się nerwowo po szyi, po czym rzucił dziewczynie nieme ,,To co teraz?". Ta wzruszyła ramionami i wyciągnęła sai. Jej twarz, spojrzenie, sai... Wszystko to mówiło ,,Srać to. Choć zabijać". Keva skrzywił się lekko. Jakoś nie był pewien, czy dobrze zrozumiał tę niemą wypowiedź. Opuścił ramiona z wyraźną rezygnacją.
- Po prostu powiedz- westchnął.
Jej wystające sponad maski oczy spojrzały na niego jak na kompletnego idiotę.
- Serio? Przed chwilą wyciągnęłam broń. Czy mogę wyrazić się jaśniej?
Reptilian powstrzymał się od komentarza i popędził konia, przedzierając się przez zarośla. Zapomniawszy o braku siodła omal nie spadł ze Śnieżka. Przekrzywił się na prawo i poleciałby pewnie gdyby nie to, że jego wierzchowcowi nie przeszkadzało wieszanie się na szyi. Maze widocznie bardzo spodobała się zaistniała sytuacja, bo wcale nie zamierzała pomagać bandycie. Mało tego, nie dość, że nie pomagała to jeszcze śmiała się i spychała go z konia. Maska zsunęła się z twarzy dziewczyny chwilę przed tym jak wypadli na gościniec. Powinni wyglądać groźnie, budzić strach, a wyglądali bardziej absurdalnie niż Pacynka na Pottocku. Maze śmiała się w głos prezentując światu całe swoje uzębienie, a z Kevy wydobywały się paniczne krzyki, a może nawet wrzaski, osoby, która bardzo nie chce walnąć głową w wyłożoną kamieniami drogę.
 Na całe szczęście ogier zdążył wytracić prędkość zanim minęli karawanę przed którą mieli wjechać. Oba wozy zatrzymały się.
 Albinos zsiadł, a raczej odpadł od konia. Wstając wyrzucił z siebie więcej przekleństw niż znał, więc kilka musiał wymyślić na poczekaniu. W końcu wyprostował się i rozmasował plecy. Na obydwu wozach panowała głucha cisza. Wszyscy, poza zsiadającą z wierzchowca i nadal cicho chichoczącą tarkatanką, patrzyli na reptilianina z nieokreślonymi wyrazami twarzy. Wyjątkowo nawet Jokasta nie miała nic do powiedzenia. Ta cisza wcale się Kevie nie podobała. Wyminął ciągnące pierwszy wóz konie i podszedł do Jokasty.
- Co te znaki miały znaczyć?- zapytał z wyraźniejszą niż zwykle irytacją- Nawet Maze niczego nie zrozumiała.
Dziewczyna zamrugała szybko, po czym pacnęła się ręką w czoło.
- Jeszcze nie dawałam żadnych znaków.
Nie zdarzało się to często, a przynajmniej taką miał Keva nadzieję, ale teraz niewątpliwie miał minę godną faceta, który po długich latach życia w błędzie uświadomił sobie, że jest paskudnym przypadkiem debila.
-A-ale jak to...?- z jego twarzy zniknął cały gniew, zastąpiony przez głęboki szok, którego pewnie nie okazałby gdyby przed chwilą omal nie spadł z galopującego konia prosto na wykładany kamieniami gościniec. Nie ma co ukrywać- obecnie był lekko rozregulowany emocjonalnie.
- Zamierzałam się wycofać,- teraz to na twarzy Oczko pojawiła się irytacja- bo okazało się, że mają...
Na lewo od nich, gdzieś na pierwszym wozie, coś zaszurało i metalicznie brzdęknęło. Jaszczur niechętnie spojrzał w tamtym kierunku domyślając się już co zobaczy.
 -... kuszę- dokończyła Jokasta- Brawo, Keva.

Jokasta? Maze?

sobota, 28 maja 2016

Od Mazikeen (CD Kevy): Sprzedaliśmy pegaza

Keva chyba nie wiedział w co się właśnie wpakował. Nie groziło mu co prawda sai, bo po co Maze miałaby go dźgnąć pod żebra na środku pustyni? Głównym jego problemem był obecnie fakt, że Mazikeen nawet bardzo lubiła męskie towarzystwo. Może zdążyłby zmienić zdanie gdyby dostrzegł przerażający uśmiech najemniczki, ale jak zwykle zakrywała go arafatka. Nie moja strata, pomyślała czarnowłosa z satysfakcją.
- Jak tak sprawę przedstawiasz to nie widzę problemu - odpowiedziała zadowolona.
- No to świetnie! - wtrąciła się Oczko zanim Keva zdołał dostrzec swój błąd. - A teraz weźmy tą bidulę na targ.
Giyarze pomysł sprzedania konia nie wydawał się rozsądny. Tak wymizerowanego konia dało się tylko ubić, a dopiero potem sprzedać na plastry słoniny. Człowiek widząc słabej formy zwierzę użytkowe raczej nie będzie chciał wydać na nie ostatnich pieniędzy, zwłaszcza jeśli będzie zmęczonym podróżą kupcem, a jak na razie tylko takich tutaj było widać. Kupcy mają niestety to do siebie, że wiecznie kalkulują za i przeciw w jakimkolwiek przypadku. Po co ma kupować wychudzoną klacz, skoro prawdopodobieństwo, że w ogóle przeżyje dalszą podróż jest nikłe? A nawet jeśli, to jaki idiota ją od niego odkupi? Doprowadzenie konia do dobrego stanu jest bardziej kosztowne. W skrócie - wszystko przeciw. Gdyby jednak zakończyli ,,biduli" męki, dobrze ją spreparowali i wystawili na straganie jako suszone mięso w małej cenie za sztukę, głodni podróżni rzucaliby się na to jak szakale, jedli na miejscu i zabierali na zapas na dalszą podróż. I, co najlepsze, nikt by nie pytał co je, bo po co? Przecież nie trzeba nikomu anonsować, że handlujesz koniną. W pewnym sensie dalej sprzedaliby tę klacz, z tą różnicą, że zrobiliby to szybciej...i w pewnym sensie na sztuki. Ale i tak zarobiliby więcej niż za samego konia, a przynajmniej zarobiliby cokolwiek.
Tymczasem jednak Maze i Kevie pozostało siedzieć na schodkach do jakiejś kamienicy i patrzeć jak obrończyni praw koni nieskutecznie próbuje klacz sprzedać w całości. Zębata westchnęła.
- I po co podsuwałeś jej ten pomysł? - rzuciła do reptilianina.
- Lepsze to niż wysłuchiwanie wykładów moralnych - odparł jaszczur.
- Powinniśmy byli tego konia ukatrupić po cichu i przerobić na słoninę - myślała w głos Maze. - Mielibyśmy przynajmniej żarcie na drogę...
- I wściekłego obrońcę zwierząt.
- Oj tam, wierz mi, nawet by nie zwróciła uwagi co je. Skoro nigdy nie jadła koniny, to jak miałaby ją zwęszyć?
Albinos pokiwał z lekkim uznaniem głową. Przynajmniej jedna z tych dwóch wariatek myślała w miarę logicznie. Oczywiście jeszcze nie wiedział, że Mazikeen zrobiłaby podobnie z każdym innym szkodnikiem włażącym pod nogi: psem, kotem, dzieckiem, co za różnica? Mięso to mięso. Ale póki co chyba nie powinna z miejsca dawać wrażenie psychicznie chorej, którą naprawdę była. Niech minie trochę czasu, ekipa się do niej przyzwyczai, może nawet polubi i zostawienie jej gdzieś przywiązanej do jakiegoś pniaka na pustkowiu nie będzie się już wydawało dobrym pomysłem.
Jokasta jak stała tak stała. W końcu sfrustrowana usiadła obok reszty bandy.
- I co? Nikt nie chce przygarnąć naszej biduli? - powiedział Keva.
- Pamiętaj, że to był TWÓJ pomysł - przypomniała mu po raz kolejny Giyara.
- Sprzedanie go zajmie nam więcej niż odżywianie - sapnęła Pacynka. - Przecież musi istnieć jakiś sposób, by sprzedać komuś słaby towar. Kupcy przecież non stop naciągają przechodniów. Tylko jak oni to robią...?
- Pamiętam jak raz jakiś facet wmówił mi, że jego pierścionek ma magiczne moce - wtrąciła się nagle czarnowłosa. - Młoda byłam, naiwna, świata jeszcze nie znałam zbyt dobrze. No i zabrałam mu tą błyskotkę razem z palcem... - jej towarzysze spojrzeli na nią z niemym zapytaniem. - No co? I tak mu się należało, bo żadnych mocy nie miał...
- JESTEŚ GENIALNA! - wypaliła nagle Oczko zrywając się z miejsca.
- Słyszałeś? - rzuciła zadowolona Maze do albinosa. - Lepiej tak, bo drugi raz mało kto to powtarza.
Jaszczura bardziej interesował kolejny ,,genialny" zamysł Caldemeyn. Zmarszczył brwi śledząc dziewczynę wzrokiem. Po kilku minutach zatrzymała jakiegoś Bogu ducha winnego staruszka, pogadała z nim chwilę, ale ten szybko zbył ją. Mazikeen zaciekawiona podeszła do niej i klaczy.
- A co ty właściwie próbujesz zrobić? - zapytała.
- Sprzedać naszego magicznego konia - odparła zdeterminowanym tonem bandytka.
- Ty chyba naprawdę nie masz wprawy w okłamywaniu ludzi, co? - najemniczka uniosła jedną brew. - Zupełnie źle się za to zabierasz.
- A zrobisz to lepiej? - Jokasta oparła dłoń na biodrze.
- Patrz i ucz się - odpowiedziała czarnowłosa przejmując wodze Biduli. - Nie dasz rady wcisnąć czegokolwiek jakiemuś piernikowi. Najłatwiej oszukuje się dzieci i mężczyzn. Bachory są naiwne, a faceci widząc ładną kobietę głupieją. Dlatego najprościej będzie złapać jakiegoś podlotka...o, chociażby takiego - Giyara pomachała ręką zachęcająco do przechodzącego ulicą chłopaka, góra czternastoletniego.
Ofiara podeszła niepewnie do głodnej bestii nie spodziewając się niczego. Maze dźgnęła Pacynkę łokciem i rzuciła szeptem ,,Uśmiechnij się". Ta natychmiast przywdziała najbardziej zwodniczy i uroczy uśmiech z możliwych. No proszę, pomyślała Mazikeen. Jakiś tam talent aktorski jednak ma.
- Szukasz czegoś chłopcze? - powiedziała przymilnie do dzieciaka.
- Właściwie to miałem tylko kupić woła... - zaczął, na co czarnowłosej zaświeciły się oczy.
- Woła? Bydło to przeżytek! Nie lepiej zaufać staremu, dobremu konikowi? - poklepała klacz po karku.
Ten zmierzył konia krytycznym wzrokiem.
- Ale ten jest chyba chory, albo coś...
- Nie wierz oczom! - rzucił nagle kobieta z przekonującym przestrachem. - Wiesz co właśnie przed tobą stoi?
- Emmm...wrak konia? - zgadywał chłopak. Trafnie.
- To najprawdziwszy pegaz ognisty! Słyszałeś kiedyś o feniksach Nekeny? - przeczące kręcenie głową. - Jak to? Ach, wszystko jasne! Czyli pewnie nie wiesz o nich nic? A więc słuchaj! Pegazy ogniste są nazywane feniksami przez pewną ich dziwną właściwość. Mianowicie, przeobrażają się w ogniu niczym prawdziwe feniksy. Ale na początku wyglądają jak zwykłe konie. Potem nagle zaczynają ni z tego ni z owego chudnąć, aż w końcu zostaje z nich niemal szkielet. Wtedy zaczynają się spalać, a popiół należy wtedy zamieść w jedną kupkę. Po trzech dniach wstanie z niego ognistorudy skrzydlaty źrebak, który będzie słuchał tylko ciebie! - wyjaśniała z niemal przesadnym podnieceniem Maze, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco.
Całe ich szczęście, że trafili na chłopaka raczej mało rezolutnego. Spojrzał jeszcze raz na wychudzoną klacz i trzymane w dłoni pieniądze, aż w końcu przekonany zachęcającym uśmiechem Oczko i historią Maze, wcisnął im uzgodnioną cenę i zadowolony zabrał konia ze sobą. Giyarze udało się wcisnąć mu gratis worek paszy, a Pacynka pouczyła go, by dobrze bidulę karmił podczas ,,ostatniego stadium". Gdy ofiara zniknęła im z oczu, dziewczyny roześmiały się w głos i przybiły piątkę. Obserwujący całe zajście Keva nie był pewny, czy znowu ma plasnąć ręką w czoło, czy może cieszyć się razem z nimi.
- No, kochani! - zaczęła Kasta. - Na starość możemy się przynajmniej pochwalić, że sprzedaliśmy pegaza. A teraz na koń!

 Keva? Jokasta? Wybaczcie czas :< Mam nadzieję, że przynajmniej ciekawie wyszło...

piątek, 13 maja 2016

Od Yanan (CD Dean'a): Będę pracować przy wilkach z wilkiem?!

Dawno, dawno temu, za wieloma morzami, wieloma lasami i wieloma górami żyła sobie samotna dziewczynka. Pewnego razu ta dziewczynka spotkała niesamowitego chłopca...
A ten chłopiec okazał się dupkiem nie z tej ziemi. Dziewczynka bardzo się na nim zawiodła i już nigdy nie chciała mieć do czynienia z podobnymi typkami.
Nie było jej to jednak dane, gdyż zaledwie tego samego dnia spotkała tajemniczego chłopca o niezwykle ciemnych oczach, a ich znajomość zaczęła się od walki. Następnie chłopiec i dziewczynka zaprzyjaźnili się, a z czasem to uczucie przerodziło się w miłość...
Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak, piękny opis co? Chcielibyście, żeby tak to się skończyło. Ale nie, moje życie to nie bajka. No, może trochę...
W każdym razie, jeśli kiedykolwiek to co jest teraz - dążenie do domu żeby wyjaśnić sprawę pracy przy dzikich zwierzętach z tym osobnikiem - przerodzi się w romantyczne wieczory nad morzem pożerającym słońce... Dajcie znać moim szarym komórkom. Ale tak... porządnie. Drastycznie i w ogóle.
W końcu docieramy pod drzwi domu. Otwieram drzwi i wpuszczam Dinę, która gapi się na Raat'a. Ten pokazuje jej gestem, żeby poszła przodem (gentelman!) i mówi:
- Damy przodem.
Prycham i wyciągam klucz z drzwi. Następnie robię krok do przodu, w tym samym momencie co Raat. Obijamy się o siebie dosyć boleśnie, ale żadne nie rezygnuje z przejścia.
- Powiedziałem DAMY - mówi cicho, złośliwie.
- No to idź, damo - syczę.
Kurczę, musi mieć takie twarde ręce?!
W końcu, po chwili szamotania w progu, co jest okropnie dziecinne, ja to wiem, odpychamy się od siebie, tym samym wpadając do domu jednocześnie.
Udaje mi się nie upaść, choć niewiele brakuje, ale ląduję na zgiętych nogach. Odgarniam włosy z twarzy i uśmiecham się łobuzersko. Raat błyska zębami w ciemności, po czym zaczyna gwizdać. Nienawidzę, kiedy ludzie gwiżdżą ale nie pokazuję tego po sobie, bo jeszcze to wykorzysta, drań jeden.
Zamykam drzwi i wchodzę do kuchni, z której słyszę Dinę proponującą "gościowi" żeby usiadł i tak dalej. Ple, ple, ple.
- Świetnie - szepczę do siebie strzelając sobie dłonią w czoło.
Wchodzę w końcu do pokoju i również siadam.
- Dina, zmykaj do siebie. Odpocznij trochę, może poszukaj zastosowania dla tej błyskotki którą ci ostatnio kupiłam, co? - proponuję.
- Dobrze, już sobie idę - mówi, po czym nachyla się do mnie i cmoka mnie w policzek. Rumienię się lekko, miałam nadzieję nie okazywać słabych stron przy "koledze". A Dina jest moją najsłabszą stroną ze wszystkich... - Dobranoc Nany, dobranoc Dean.
Dopiero teraz dociera do mnie, że już przecież poznałam jego imię ale jakoś nie może mi przejść przez gardło. Z tego co zauważyłam, on też woli się do mnie zwracać bardzo pieszczotliwym pseudonimem... Bardzo...
- Nany? Idealna siostrzyczka z ciebie - mówi chłopak po oddaleniu się Diny.
- Zamknij się i słuchaj - warczę, wiem jednak, że jeszcze nie raz mi to wypomni. To nie jest mój dawny kompan, tamten to... Nieważne, nieważne.
- Jeśli idzie o interesy, to słucham. - Zaplata ręce za głową i odchyla się na krześle, przez co kaptur, który do tej pory zasłaniał mi pół twarzy spada. Zamyka oczy.
Przekrzywiam głowę przez chwilę wpatrując się w bliznę na ustach, w okropnie ciemne włosy, których kosmyki sterczą na różne dziwne strony oraz... uszy jak u n i e g o... To będzie ciężkie.
- No nie. Zawiodłam się na tobie.
- Oooo, nie ty jedna. Co konkretnie?
- Ty jednak masz umyte włosy!
Unosi powiekę, oczekując do czego dążę.
- No wiesz, cały czas w kapturze, myślałam że dlatego, że włosów nie myjesz, albo masz różowe albo... Nie, tego nie chciałam sobie wyobrażać.
- Strasznie dużo o mnie myślałaś, co?
- Tak. Głównie o tym w jaki sposób mam cię wypatroszyć i pozbawić zdrowego rozsądku, ale tego ostatniego nie mogę dokonać. Za późno, ktoś już zrobił to za mnie. - Wyszczerzam się jak dzieciak, na co Raat prycha, ale jego wargi krzywią się lekko w uśmiechu.
- To z tą moją robotą? - pyta w końcu.
- A, tak. Codziennie ktoś mnie wzywa, żebym przypilnowała zwierząt... głównie dzikich. Na jutro mam dwa wezwania, do okropnych pupilków równie okropnych właścicieli. Akurat tak się złożyło, ale co począć. W każdym razie - do południa pilnuję 5 uroczych sattyków (czyt. sattików, zmyślona nazwa, nie ma czegoś takiego... znaczy, już jest XD ), a potem... 3 niezwykłych wilków.
Czekam na reakcję, w końcu on jest likantropem... Widzę jedynie lekkie drżenie szczęki, zaciska ją i rozluźnia, i tak w kółko. Unoszę brew i kładę nogi na stole, nieco za głośno, ale chcę mu dać do zrozumienia, że chcę mieć tę odpowiedź już. Może zauważyliście, że jestem bardzo niecierpliwa?

 Dean? Mam nadzieję, że jakoś to dalej pociągniemy, bo trochę utknęliśmy :D

wtorek, 12 kwietnia 2016

Od Dean'a (CD Yanan): Dzień, jak każdy inny...

Mieliście kiedyś takie (jak się później okazuje- złudne) wrażenie podczas chociażby gry karcianej, w której to zdawało wam się, iż zdobyliście najlepsze karty i nie tylko od dłuższego czasu prowadzicie podczas rozgrywanej partii, ale też uda wam się ją błyskawicznie wygrać? I to jeszcze w wielkim stylu, tak, aby przeciwnik poniósł jak największe straty, zaś korzyści z twej wygranej byłyby jak największe? Chyba każdy z nas choć raz był całkowicie pewien swego zwycięstwa, albo chociażby uniknięcia porażki.
Niestety, czasem trafiamy na dobrego, godnego siebie przeciwnika (a czasem nawet i lepszego), z którym pojedynki nie są już dziecinnie proste. W takiej sytuacji najlepszym wyjściem, zdaje się, byłoby wycofanie się z rozgrywanej tury, bądź przegranie, ponosząc przy tym jak najmniejsze straty z możliwych. Niestety, czasem przeciwnik ukrywa asa, starannie chowanego w rękawie, zgrywając kogoś niepozornego i zupełnie niegroźnego. Zupełnie, jakby chciał zasiać w drugiej osobie ziarenko bezgranicznej pewności siebie i swego zwycięstwa, przy czym tak naprawdę od początku pociąga za sznurki, manipulując przeciwnikiem, obserwując jego porażkę i to, jak nieświadomy niczego powoli stacza się w dół..
W tamtym momencie, Dean poczuł się jak jedna z marionetek lalkarki.
No dobra, może mój wcześniejszy opis był trochę przesadzony, a przynajmniej w stosunku do obecnej sytuacji. Owszem, czuł się tak, jakby rozgrywał zwycięską partię warcabów, pod koniec której przeciwnik ze złośliwym uśmiechem na ustach obrócił szachownicę o sto osiemdziesiąt stopni, zamieniając tym samym wszystkie pionki i pozycję ich właścicieli. Tak, ten opis pasuje tutaj znacznie lepiej. Nie sądzę bowiem, aby bycie wciągniętym w jakąś robotę było porównywalne z powolnym staczaniem się w dół (w końcu praca była legalna, więc właściwie było chyba na odwrót), jednak sam fakt, iż został w to wszystko podle i zupełnie nieświadomie wciągnięty sprawiał, że chłopak poczuł się tak, jakby ktoś z całej siły przyłożył mu pięścią w brzuch. Ech… i znów przesadziłam z opisem, co? No tak, ciągle zapominam, że przecież mamy do czynienia z Dean’em, co automatycznie oznacza, że likantrop nie tylko nie przejmował się zaistniałą sytuacją (a przynajmniej nie bardziej, niż było to konieczne), ale mógł postarać się znaleźć jej dobre strony. Właściwie to jedyną, jaka od razu przyszła mu do głowy było bliższe poznanie Płomyczka. Dawno się z nikim nie sprzeczał, a dziewczyna, która udaje, że podpala cudze płaszcze i bez ostrzeżenia ścina sobie włosy na środku uliczki z pewnością może okazać się ciekawą osobą.
Poza tym, nie miał zamiaru zapomnieć jej tego, że wciągnęła go w robotę. Właściwie to nie był za to zły, czy coś… szczerze wątpię, aby ktoś taki jak on był w stanie potraktować cokolwiek poważnie, jednak o honor musiał dbać. Poza tym, to on zawsze manipulował innymi, będąc o krok przed resztą, nie na odwrót i bardzo nie lubił, gdy ktoś kradł mu asa z rękawa. Złośliwości złośliwościami, ale jeśli na nią nie odpowie, będzie to oznaczało jego osobistą porażkę. Jedyną rzeczą, jakiej potrzebował, był tylko właściwy moment…
- Od tej strony Cię nie znałem.- chłopak odparł po chwili milczenia, kręcąc głową w geście udawanego zaskoczenia. W odpowiedzi otrzymał kpiące spojrzenie szarych oczu dziewczyny, nad którymi odrobinę uniosły się czarne brwi. Jej mina jasno dawała do zrozumienia, iż zastanawia się, czy dalsza wypowiedź likantropa będzie przepełniona ironią, czy doszczętną kpiną. A może jednym i drugim?- Zawiązujesz przyjaźń z pierwszymi napotkanymi osobami, a później wrabiasz takich niewinnych ludzi i zmuszasz do pracy? Do czego ten świat zmierza…- Dean znów pokiwał głową, jakby zawiedziony, choć ton jego wypowiedzi świadczył o czymś zupełnie innym. A więc, jednak opcja numer trzy: ironia i kpina w jednym.
Ciemnowłosa aż się zagapiła, gdy przyglądała się likantropowi, najwyraźniej nie wiedząc która część wypowiedzi chłopaka powinna ją najbardziej rozbawić i przyprawić o ironiczny śmiech. Po chwili zamrugała oczami, zupełnie jakby właśnie otrząsnęła się z transu i parsknęła śmiechem.
-Jaką znowu „przyjaźń”? Że niby my?!- w tym momencie kobieta aż złapała się za brzuch.- I mam rozumieć, że jesteś jednym z przedstawicieli tych niewinnych i uczciwych obywateli, tak?- zapytała, wciąż nie przestając się śmiać, zaś na koniec teatralnie otarła sobie łzę przy oku.
Widząc reakcję nieznajomej, Dean nie potrafił się powstrzymać od uśmiechu.
-Skończyłaś już pokładać się na chodniku?- rzucił w stronę ciemnowłosej dziewczyny, jednak w odpowiedzi otrzymał tylko kolejną salwę śmiechu.
Nie skomentował tego wszystkiego, choć uwierzcie mi, miał na to wielką ochotę. Po prostu bez słowa ruszył przed siebie, podobnie jak dwie dziewczyny. Przez jakiś czas żadne z nich nie odezwało się ani słowem, choć wyczulonym na nawet najcichszy dźwięk uszom Dean’a nie umknął cichy śmiech, który co jakiś czas wydobywał się z gardła dziewczyny. Chłopak po prostu szedł, patrząc ni to przed siebie, ni to pod nogi, ni w niebo. Prawa noga, lewa noga, prawa noga, lewa noga, prawa, lewa i tak na zmianę, bez przerwy. Żadne z nich nawet nie spostrzegło, kiedy zaczęli iść całą trójką w jednym, tym samym kierunku.
- Na czym konkretnie polegałaby ta praca?- Lunatyk rzucił, jakby od niechcenia, choć w rzeczywistości budziła się w nim ogromna ciekawość. Najwyraźniej nie umknęło to szarookiej, która posłała wilkołakowi zbójecki uśmiech.
- Jak to na czym? Przecież Ci mówiłam.
- Jedynie uznałaś, że mam rękę do zwierząt… W cyrku na pewno pracować nie będę, jeśli to miałaś na myśli.- chłopak włożył ręce do kieszeni płaszcza.
- Och, doprawdy?- usta Płomyczka ozdobił diaboliczny grymas.- A mi się wydaje, że to byłaby robota wprost s t w o r z o n a dla Ciebie.
Chłopak odwzajemnił złośliwy uśmiech.
- Ach tak? Sądząc po Twoich ognistych sztuczkach, również nadawałabyś się tam bez problemu.
- Tak uważasz?- spytała brunetka, choć ton, jakim zadała pytanie, wyraźnie ostrzegał przed udzieleniem odpowiedzi.
- Myślę, że trupa przyjęłaby Cię w pierwszej kolejności.- Dean rzucił w stronę dziewczyny zaledwie szybkie spojrzenie, a już w tak krótkim czasie dosięgło go mordercze spojrzenie, posyłane w jego stronę przez parę burzowych oczu.
- A ja myślę, że się nie doceniasz. Takich jak ty przyjmują bez zastanowienia.- ciemnowłosa rzuciła po chwili ciszy, nie spuszczając oczu z likantropa, wiąż wyczekując jego reakcji.
- Wiesz to z doświadczenia?- odpowiedź od razu cisnęła się Dean’owi na usta, więc odparował niemalże bez zastanowienia, posyłając dziewczynie jeden z najpodlejszych uśmiechów.
Kobieta nawet nie myślała, by choć chwilę pozostać mu dłużna, gdyż ani na moment nie przestała taksować Lunatyka rządnym mordu spojrzeniem, które bez problemu zdolne byłoby do powalenia całego legionu uzbrojonych po zęby żołnierzy. W takiej sytuacji ciężko jednoznacznie rzec, czy Dean był po prostu bardziej odporny na zabijanie wzrokiem, czy to tutejsi wojownicy byli wyjątkowo słabi. A może w grę wchodziło najzwyklejsze w świecie szczęście, które już nie raz ratowało Lunatykowi jego wilczą skórę?
Nagle do uszu dwójki wędrowców dotarł śmiech, przyciszony zupełnie tak, jakby jego właścicielka za wszelką cenę próbowała go stłumić, jednak bez większych efektów. Obydwoje, jak jeden mąż, odwrócili się w tym samym czasie, zwracając twarz w stronę źródła owego chichotu. Co ciekawe, był to nikt inny, jak młodsza siostra Płomyczka, która nie tylko stała dobre kilka metrów przed nimi, czekając aż dwójka najzłośliwszych osób w całym Seano postanowi się ruszyć, ale najwyraźniej od dłuższego czasu przysłuchiwała się ich wymianie zdań. Najwyraźniej właśnie to sprawiło, że zaczęła się śmiać… i jeszcze…
- Zabawnie razem wyglądacie.- zauważyła Dinayah i niczym prawdziwa dama, śmiejąc się, zakryła usta drobną dłonią.
Oboje, likantrop i Yanan popatrzyli po sobie, po czym gwałtownie odskoczyli od siebie, jak oparzeni. Unieśli przy tym obie dłonie, jakby tym gestem tłumaczyli: „Ja jej nie znam!”, lub: „Pierwszy raz widzę go na oczy!”. Jednak po chwili niezręcznej ciszy, każde z nich parsknęło śmiechem. Cała trójka, stojąca tak na środku ulicy w słabym plasku zachodzącego słońca, śmiejąca się z samych siebie, wyglądała trochę jak grupka wariatów. Tylko nieliczni mogli jednak zauważyć, iż dwójka starszych osób, w istocie nie przestała obrzucać się nawzajem rządnym mordu spojrzeniem. Zupełnie, jakby testowali, które z nich padnie trupem jako pierwsze.

 Yanan? Nie ważne jak bardzo bym chciała, w obecnym stanie nie stać mnie na nic bardziej ambitnego XD

sobota, 9 kwietnia 2016

Od Kevy (CD Jokasty): Obrońca praw koni

Albinos z nieludzkim wysiłkiem powstrzymał się od przejechania sobie dłonią po pysku. Chyba powinien się w końcu pogodzić z tym, że tak będzie do końca jego współpracy z Pacynką. Sam nie popisał się zbytnim rozsądkiem zaciągając się do tej bandy, ale werbowanie kogoś, kto jeszcze przed chwilą usiłował cię zabić... Keva poddał się, a jego ręka dotarła do twarzy. Pomasował sobie skronie zmuszając się do zaprzestania zbędnego myślenia, które przy tej tu bandytce na niewiele się zdawało. Pozostawało biernie patrzeć jak popełnia kolejne głupstwa, jak te głupstwa wychodzą jej na dobre  i nawet nie próbować zrozumieć jakim cudem jest to w ogóle możliwe. W zaistniałej sytuacji mógł zrobić tylko jedno.
- Świetnie- powiedział, a w tym jednym słowie kryła się cała jego rezygnacja i akceptacja dla kolejnego dziwactwa liderki. 
- W takim razie- zaczęła wyraźnie zadowolona z braku protestów Jokasta- Gdzie twój koń?
Nowa towarzyszka skrzywiła się lekko pod maską.
- To bez znaczenia- stwierdziła- I tak potrzebuję nowego.
Jokasta, ku lekkiemu zaskoczeniu reptilianina, zaczęła rozglądać się nerwowo dookoła. W pewnym momencie wzdrygnęła się i pomknęła w tylko sobie znanym kierunku pozostawiając Pottocka samego sobie. Kiedy Oczko zniknęła w tłumie, Keva podrapał się po łuskowatej głowie zastanawiając się (choć miał już tego nie robić) co to właściwie miało być. O dziwo, nawet kuc zdawał się nie wiedzieć co teraz zrobić. Nowa koleżanka liderki również zdawała się deczko zaskoczona.
- Często tak robi?- spytała usiłując wypatrzeć dziewczynę w tłumie.
Jaszczur z westchnieniem chwycił wodzę kucyka i ruszył w kierunku w którym pobiegła Jokasta.
- Nie znam jej zbyt długo, ale podejrzewam, że tak.
Pottock nie był zachwycony przewodnictwem reptilianina. Z początku lekko się szarpał, ale po chwili zrozumiał, że mają ten sam cel i przestał protestować. Dzięki niecodziennemu wyglądowi, Keva dość szybko przebił się przez tłum ludzi, aż dotarł pod karczmę pod którą zostawił Śnieżka. Dostrzegł tam niemalże wtuloną w wymizerowaną klacz Pacynkę. Dziewczyna gładziła zwierzę po pysku, czochrała za uchem i mówiła jak do dziecka. Z tej odległości nie dało się usłyszeć zbyt wiele, ale albinos dałby sobie (nawet jeśli to mało rozsądne) rękę uciąć, że kilkakrotnie padło słowo ,,biedactwo". Kiedy razem z nową towarzyszką się zbliżyli, Jokasta odwróciła się ku nim, a w zasadzie ku stojącej u boku reptilianina kobiety.
- To ten koń, Maze?
- Tak.
Keva nie był teraz pewien, czy Pacynka jest bardziej wściekła czy zrozpaczona losem konia.
- Ale nie przejmuj się- dodała Mazikeen- Nadal można z niej zrobić salami.
Liderka jak na zawołanie zasłoniła szkapę własnym ciałem, szeroko rozkładając ręce.
- Ooooo nie!- zaprotestowała, po czym przywołała reptilianina gestem- Keva! Idź kup paszy.
Podała nieco skonsternowanemu mężczyźnie pokaźną sakiewkę. Jaszczur przez ułamek sekundy chciał coś powiedzieć o marnowaniu pieniędzy, ale szybko się rozmyślił gdy doszedł do wniosku, że nie ma sensu z nią dyskutować. Puścił wodzę kucyka i odwiązał Śnieżka.

 Miasteczko nie było duże więc dość szybko odnalazł jakąś paszę. Udało mu się wynegocjować całkiem przyzwoitą cenę.  Rzucił worek na siodło i ruszył w drogę powrotną, jedną ręką asekurując towar. Kiedy dotarł pod karczmę obie kobiety były w trakcie dyskusji o to czy konia należy
zjeść czy podjąć próbę odratowania go. Reptilian nic nie mówiąc odstawił Śnieżka na miejsce i, rozwiązawszy rzemyk, postawił worek przed szkapą. W czasie gdy koń się pożywiał dyskusja obu kobiet zrobiła się trochę zbyt głośna. Keva już chciał się wtrącić, ale wtedy Mazikeen ustąpiła twierdząc, że wszystko jej jedno co zrobią z klaczą, ale nie widzi sensu w odratowywaniu jej.
- Ek-hem- wtrącił się albinos- Fajnie, że konia nie zabijemy, ale nie fajnie, że będziemy tu czekać aż odżyje- splótł ręce na piersi i spojrzał na Jokastę- Z tego co mi wiadomo zależy ci na czasie- Dziewczyna przytaknęła, więc Keva pozwolił sobie na kontynuację swojego monologu- Więc sprzedajmy go w rozsądnej cenie i ukradnijmy nowego po drodze.
Na chwilę zapadła cisza. Wyglądało na to, że nikt nie ma lepszego pomysłu. Ten tu jaszczur po raz pierwszy w życiu brał udział w takiej dyskusji. W żadnej z band do jakich należał nie było takich problemów. Konia, w zależności od okoliczności i możliwości, albo się zabijało, albo sprzedawało. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że w żadnej z grup do jakiej należał nie mieli obrońcy praw koni.
- Może być- Pacynka pokiwała głową- Byle nie rzeźnikowi.
Keva przytaknął. Maze obojętnie wzruszyła ramionami.
- Mi i tak bardziej podobała się opcja z salami.
Przez jedną, odrobinę straszną chwilę, reptilian obawiał się, że Jokasta spróbuje ją nawrócić, ale ku jego uldze tego nie zrobiła.
- Chwila...- zaczęła Mazikeen- Skoro nowego konia dostanę dopiero po kradzieży, to co? Mam za wami biegać?
Bandyta skrzywił się lekko i zerknął na Jokastę, a gdy ta nic nie powiedziała, odpowiedział:
- Mój koń powinien udźwignąć nas oboje do czasu aż coś ci znajdziemy.
Szczerze powiedziawszy mało podobał mu się  jego własny pomysł. W końcu dziewczyna jeszcze niedawno chciała zabić Pacynkę, więc nieco martwił się o swoje plecy. Nie widział jednak lepszej opcji.

 Mazikeen? Jokasta? Keva przejmuje inicjatywę xD

środa, 6 kwietnia 2016

Od Jokasty (CD Kevy i Mazikeen)

Jokasta z zadowoleniem popędziła Pottocka. Gdy oddalili się już od oazy zerknęła ciekawie na nabyte przez Kevę pakunki.
- Można wiedzieć co też cię tak zajęło? - zaczęła.
- Nie można - odparł krótko reptilian. W sumie, to mogła się tego spodziewać.
- No błagam, nie uwierzę, że od tak poszedłeś sobie na zakupy - przewróciła oczami. - Co tam masz?
- Ubrania - odparł dla świętego spokoju i natychmiast tego pożałował.
- NAPRAWDĘ? - Oczko przekręciła głową tak gwałtownie, że zabolał ją kark. - No tego to się po tobie nie spodziewałam! Jaki krój?
- Co proszę?
- Krój!
- Normalny.
- Czyli?
- A to ma jakieś znaczenie?
- No to chociaż w jakich kolorach? - upierała się dalej dziewczyna.
- Czarny, czerwony, biały. Coś jeszcze?
- A odcienie? Karmin? Szkarłat? Nie, czekaj...Rubin! Tak to musi być rubin! Pasuje ci.
- O bogowie... - Keva przejechał sobie łapą po pysku, żałując, że w ogóle się odezwał.
I tak z grubsza minął kolejny odcinek drogi ku granicy Seano. Wkrótce na ich drodze stanęło jakieś pomniejsze miasto. Zaskoczona Pacynka niezdarnie wyszarpała z juków mapę, wychylając się niebezpiecznie w siodle. Puściła wodze, jednak Pottock dalej stąpał tym samym krokiem, w tym samym kierunku. Keva podniósł jedną brew.
- Jak ty to zrobiłaś? - zapytał nagle.
- Ale co? - mruknęła dziewczyna skupiona na mapie.
- Jak wytresowałaś tego kuca?
Kasta zastanowiła się nad odpowiedzią dobrą chwilę.
- Jakoś...tak wyszło - wzruszyła ramionami. - Mam go od źrebaka - poklepała wierzchowca po szyi. Pottock wyczuwając pochwałę uniósł nieco wyżej łeb i parsknął zadowolony. Jokasta wróciła do mapy. - Nie pamiętam, by było tutaj miasto...Chole*a, chyba odbiliśmy na wschód. Mieliśmy jechać przez Seano, psia mać, nie do Argos!
- Jeszcze nie przejechaliśmy granicy - zauważył albinos.
- Ale tracimy pół dnia - kobieta westchnęła zrezygnowana. - No nic, skoro już tu jesteśmy to chyba możemy zajrzeć do miasta, nie sądzisz?
Reptilian wzruszył ramionami co odczytała jako zgodę. Miejscowość wielka nie była. Nie mieli nawet muru otaczającego miasto. Wyglądało to tak, jakby te dziesięć budynków z solidnego kamienia obrosły drewniane przybudówki i stragany, a razem z nimi chmary żywej ludzkiej masy. Zsiedli z koni i ruszyli wgłąb prowadząc wierzchowce. Niedługo potem W oczy Pacynki rzuciła się wystawa z błyskotkami.
- Zaraz cię dogonię - rzuciła do Kevy i nie czekając na odpowiedź skręciła w stronę straganu.

[Tu mniej więcej mieści się opko Maze :3]

Kasta zamrugała kilka razy w osłupieniu gapiąc się w jakiś nikomu nie znany punkt przed sobą. Nieznajoma z maską na twarzy dalej uparcie kopała Bogu ducha winne zwłoki, wyklinając na wszystkie pięć kręgów piekieł.
- Ty chciałaś... - powtórzyła nieprzytomnie, po czym otrząsnęła się i chwyciła czarnowłosą za ramię (co do inteligentnych zachowań chyba nie należało). - Kto cię na mnie nasłał?
Dziewczyna zmrużyła pomarańczowe kocie oczy i ostatni raz porządnie kopnęła umarlaka. Dopiero wtedy schyliła się po tkwiące w jego głowie sai.
- Sabur - odparła z wyraźną obojętnością. - Jakiś kupiec.
Tyle Oczko wystarczyło. Zacisnęła ręce w niemej wściekłości i zgrzytnęła zębami. W końcu sama kopnęła kilka razy leżącego na ziemi trupa, nie zastanawiając się jak dziwnie musi wyglądać cała ta sytuacja dla kogoś postronnego. Nieznajoma śledziła wzrokiem jej poczynania.
- Chyba nie powinno się tak długo przesiadywać przy zwłokach obcego mężczyzny, nie sądzisz? - zauważyła.
- Uno momento - Pacynka uniosła palec wskazujący i wyżyła się po raz ostatni. Sapnęła z frustracji. - Dobra, wystarczy.
Chwyciła wodze stojącego dalej przy pustym już straganie kuca, po czym przystanęła jeszcze chwilę i wybrała sobie jeden z ładniejszych naszyjników. Udobruchana ruszyła w miasto w poszukiwaniu Kevy. Po minucie zdała sobie sprawę, że jej niedoszła zabójczyni idzie z nią krok w krok, patrząc doń ciekawie.
- O co chodzi tym razem? - zapytała niepewnie Oczko.
- Caldemeyn, prawda?
- To chyba już wiesz.
- Tak...ale czy nie powinnaś mieć tu swojej bandy?
- Cóż... - Jokasta zawiesiła się na chwilę. - Miałam sporą ekipę...ale coś poszło nie tak i zwiałam zanim zrobiło się gorąco. Teraz wolę stworzyć grupę z bardziej...kompetentnych osób.
- Kompetentnych... - dziewczyna zmrużyła oczy. - Można się jeszcze z wami zabrać?
Jokasta zmierzyła nieznajomą wzrokiem.
- Pewnie...ale najpierw kilka pytań - odpowiedziała. - Po pierwsze, w ogóle się nie znamy.
Czarnowłosa zaśmiała się i ukłoniła teatralnie.
- Mazikeen Giyara - przedstawiła się. - Dla przyjaciół Maze.
- ,,Giyara”? - Joka uniosła brew. - Sama je sobie nadałaś? I pewnie coś znaczy...
- ,,Zębata” - dziewczyna z niemałą przyjemnością osunęła arafatkę prezentując Caldemeyn zbiór wystających w miejscach policzków długich kłów.
- Oh... - Pacynka nie umiała znaleźć odpowiedniego słowa. Z jednej strony było to dość...ciekawe, z drugiej zaczynała ją boleć jej własna szczęka. Mazikeen nałożyła maskę z powrotem i zaśmiała się ponownie widząc jak Oczko bezwiednie masuje dłonią policzek.
Nagle kątem oka dostrzegła Kevę. Ruszyła do niego z uśmiechem i machnęła ręką zachęcająco do nowej znajomej.
- Keva! - zawołała. - Ruszamy dalej!
- Tak szybko? - zdziwił się reptilian. Jego wzrok zatrzymał się na Maze. - A to jest...?
- Jedzie z nami - wyjaśniła krótko Caldemeyn.
- Miałem na myśli jakieś bardziej dogłębne wyjaśnienia.
- Chciała mnie zabić, ale zamiast tego uratowała mi życie - dziewczyna wzruszyła ramionami.
Keva zamrugał kilka razy zastanawiając się, czy dobrze słyszy. W końcu jednak westchnął mając dość dziwactw Jokasty na jeden dzień.

 Keva? Mazikeen? Wybaczcie tą składnię ;-;

sobota, 2 kwietnia 2016

Od Mazikeen - Robota

Sabur pryknął fajką z zadowoleniem odprowadzając białego reptilianina wzrokiem. Wszedł do swojego namiotu i ponownie usiadł (a właściwie półleżał) na krześle.
- Przyjrzałaś mu się wystarczająco? - zapytał kupiec zacienioną pustkę między skrzyniami.
Z cienia wyłoniła się czarnowłosa kobieta o kocich oczach i uśmiechu psychopatki. Może nie byłoby to aż tak przerażające...gdyby nie długie kły w miejscu policzków. Mazikeen założyła ręce na piersi i usiadła na skrzyni teatralnie zarzucając jedna nogę na drugą.
- Chyba tak - zamruczała. - Miło się do niego odnosisz...czy aby na pewno mam go wykończyć?
- Nie jego - mężczyzna machnął ręką. - Keva w niczym mi nie przeszkadza. Chodzi mi o jego towarzystwo.
- Zamieniam się w słuch - dziewczyna oparła podbródek na dłoni.
- Z tego co zdążyłem zauważyć pracuje teraz z Jokastą Caldemeyn - zaczął kupiec napychając tytoniu do fajki. Maze lekko się skrzywiła. Taki ładny i pali? Jaka szkoda. - Znana także jako Oczko lub Pacynka. W społeczności kupieckiej jednak jest po prostu wyklinana z samego nazwiska. Głośna, ubrana na kolorowo, jeździ na kucyku... Na pewno jej nie przegapisz.
- Powód? - przerwała mu tarkatanka. Nie żeby miało to jakieś znaczenie. Zabić, i tak zabije, ale lubi wiedzieć jakie błahe sprawy popychają ludzi do wynajmowania skrytobójców.
- Obrobiła mnie i ośmieszyła - mężczyzna wzruszył ramionami.
- Ojoj - zabiadoliła złośliwie Maze. - Urażona męska duma?
Sabur zmierzył ją już zgoła mniej wesołym wzrokiem. Wyprostował się i wyjął fajkę z ust.
- Słuchaj, gdyby chodziło tylko i wyłącznie o rabunek nie marnowałbym pieniędzy - powiedział poważnym tonem. - Taka dola kupca: raz na wozie, a raz bez niego. Okradziono mnie kilkakrotnie, jak zresztą każdego z mojej branży. Ale tego, co wydarzyło się wtedy po prostu Caldemeyn nie daruję. Tyle powinno ci wystarczyć - kupiec odchylił się ponownie do tyłu.
Mazikeen uśmiechnęła się niewinnie, a raczej tak by to wyglądało gdyby nie psujące efekt zęby.
- Już poprzednia wersja mi wystarczała - odparła i wstała. - A teraz kwestia zapłaty.
- Oczywiście. Gdy tylko zobaczę łeb Pacynki.
- Och - Maze przekrzywiła łeb i założyła ręce na piersi. - Chyba się nie zrozumieliśmy. Połowa teraz, połowa potem.
Teraz to ona spoważniała nie na żarty. Sabur zmrużył oczy patrząc na kobietę podejrzliwie, ale nie kłócił się. Nie było to bezpieczne rozwiązanie będąc sam na sam z niezadowoloną dziewczyną o huśtawce nastrojów i zgryzie zdolnym pozbawić cię kilku palców, a może i całej dłoni. Westchnął, po czym rzucił tarkatance sakiewkę. Złapała ją i z ciekawości spojrzała na zawartość. Mieszek był uszyty z brązowej skóry, a w środku wyłożony czerwonym aksamitem. I miał złote inicjały.
- Połowa. Zgodnie z umową - powiedział. - A w jaki sposób ją wypełnisz to już wedle gustu. Byleby Caldemeyn była martwa.

* * *

Maze zawsze lubiła miasta. Nie straszyły ją tłoki, chociaż niekoniecznie za nimi przepadała. W tłumach zawsze nadarzała się okazja, by kogoś okraść, a przecież większość kobiet ma słabość do biżuterii, w tym i Mazikeen. Takie rzeczy jak bransolety oraz bezbronne sakiewki niemal same wpadają w łapki. Chmary ludności miały także inną zaletę: można się było w nich łatwo ukryć, co dla skrytobójcy w trakcie zlecenia było niezbędnym elementem.
Rzeczywiście, Caldemeyn nie szło zgubić. Rzucała się w oczy wśród szarawego tłumu ludzi, khajiitów i reptilian. Najtrudniejszym elementem okazała się podróż przez pustynię. Maze była zmuszona przystawać za każdą wydmą i uważnie wyglądać, czy nie zostanie zauważona. W mieście ukrywanie się jest zdecydowanie łatwiejsze.
Jokasta cały czas skupiała na czymś uwagę. A to patrzyła na stragany, a to uśmiechała się nieznacznie na widok niezbyt dobrze pilnowanych kosztowności, ale stanowczą większość czasu gadała. Jedyną jej ofiarą był już widziany przez Mazikeen reptilian albinos, Keva. Dziewczynie aż robiło się go żal. Trudno jednak nie uznać zbolałej miny gada za całkiem zabawną.
Nagle na dziewczynę wpadło jakieś dziecko. Spojrzała w dół na zaskoczonego ni-to-chłopca-ni-dziewczynkę (Maze ma trudności z rozróżnianiem płci u bachorów) i na jej twarz zaczął powoli wypełzać uśmiech, ukryty pod zasłaniającą pół twarzy arafatką.
- Ja przepraszam... - zaczęło dziecko z niepokojem patrząc w płomieniste kocie oczy.
- Nic się nie stało... - zaczęła słodko dziewczyna pochylając się lekko i zdejmując maskę. - Właśnie szukałam kogoś do zabawy - dla efektu przejechała językiem po zębach.
Dzieciak widząc kły i niepokojący uśmiech kobiety cofnął się gwałtownie, potknął o coś i zaraz zniknął w tłumie. Maze zachichotała pod nosem, ponownie zasłaniając twarz arafatką. Nie ma co robić zbędnego zamieszania - ludzie zawsze wytykają ją sobie palcami, a w tym momencie tego akurat potrzebowała najmniej. Rozejrzała się z powrotem za Pacynką. Dziewczyna właśnie zatrzymała się przy jakimś stoisku, trzymając swojego kucyka za lejce. Machnęła ręką na Kevę, a z jej ust tarkatanka wyczytała ,,Zaraz cię dogonię”. I rzeczywiście jaszczur zniknął szybko zostawiając Caldemeyn samą. Najwyraźniej posiedzą w mieście dłużej.
Maze ruszyła spokojnym krokiem w stronę Jokasty. Cieszyła się, że ma maskę - nie musiała powstrzymywać cisnącego się na usta lekko psychopatycznego uśmiechu. Dłoń zacisnęła już na rękojeści sai. W brzuchu zaczęła już czuć znajome podniecenie. Jeszcze kilka metrów...pięć...cztery...
I wtedy przechodzący tuż za plecami Oczko nijako wyglądający mężczyzna wyszarpnął zza pasa nóż unosząc go do szybkiego, śmiertelnego ciosu.
Maze zareagowała instynktownie. Wyjęła sai i rzuciła nim trafiając prosto w bok głowy niedoszłego zabójcy. Przechodnie rozpierzchli się wystraszeni, a Jokasta odwróciła zaskoczona. Widząc upadającego mężczyznę z nożem i wbite nad jego uchem sai spojrzała odruchowo w stronę, z której musiało przylecieć. Jej wzrok zatrzymał się na Maze.
- Czy ty właśnie... - zaczęła, ale dziewczyna zignorowała ją i uklękła przy martwym.
Miała niejasne przeczucie, że ktoś właśnie chciał ją pozbawić roboty. Potem przerodziło się to w niemal pewność, że pewien blondwłosy osobnik z fajką najwyraźniej nie był pewny czy podoła zadaniu...
Nie myliła się. Do pasa przywiązany był skórzany mieszek wyłożony czerwonym aksamitem, ze złotymi, znanymi już dziewczynie inicjałami.
Warknęła sfrustrowana (zabierając oczywiście sakiewkę, bo truposzowi już nie była potrzebna), wstała, ale po chwili jeszcze kilka razy kopnęła truchło, jakby było czemukolwiek winne.
- Piep-rzo-ny-gnój! - skandowała sylabami między kopnięciami.
- Ekhem...Mogłabyś mi wyjaśnić o co tutaj chodzi? - wtrąciła się dalej obecna przy całym zajściu Oczko.
Mazikeen spojrzała na nią.
- Facet chciał mi zabrać fuchę - walnęła prosto z mostu.
Pacynka szybko połączyła fakty i cofnęła się o krok, patrząc z niepewnością na drugie sai przytroczone do uda Maze.
- Zaraz, ty chciałaś mnie zabić? Za co?! - wzdrygnęła się Caldemeyn.
- Za pieniądze. W identycznej sakiewce - tarkatanka uniosła przeklęty mieszek na wysokość oczu Jokasty. - Skończony kretyn. Myślał, że nie podołam? JA?! Ta zniewaga krwi wymaga... - mruczała pod nosem, jakby zapominając o całym świecie.

Jokasta? Tak się zaczyna znajomości? ;P