- Jak tak sprawę przedstawiasz to nie widzę problemu - odpowiedziała zadowolona.
- No to świetnie! - wtrąciła się Oczko zanim Keva zdołał dostrzec swój błąd. - A teraz weźmy tą bidulę na targ.
Giyarze pomysł sprzedania konia nie wydawał się rozsądny. Tak wymizerowanego konia dało się tylko ubić, a dopiero potem sprzedać na plastry słoniny. Człowiek widząc słabej formy zwierzę użytkowe raczej nie będzie chciał wydać na nie ostatnich pieniędzy, zwłaszcza jeśli będzie zmęczonym podróżą kupcem, a jak na razie tylko takich tutaj było widać. Kupcy mają niestety to do siebie, że wiecznie kalkulują za i przeciw w jakimkolwiek przypadku. Po co ma kupować wychudzoną klacz, skoro prawdopodobieństwo, że w ogóle przeżyje dalszą podróż jest nikłe? A nawet jeśli, to jaki idiota ją od niego odkupi? Doprowadzenie konia do dobrego stanu jest bardziej kosztowne. W skrócie - wszystko przeciw. Gdyby jednak zakończyli ,,biduli" męki, dobrze ją spreparowali i wystawili na straganie jako suszone mięso w małej cenie za sztukę, głodni podróżni rzucaliby się na to jak szakale, jedli na miejscu i zabierali na zapas na dalszą podróż. I, co najlepsze, nikt by nie pytał co je, bo po co? Przecież nie trzeba nikomu anonsować, że handlujesz koniną. W pewnym sensie dalej sprzedaliby tę klacz, z tą różnicą, że zrobiliby to szybciej...i w pewnym sensie na sztuki. Ale i tak zarobiliby więcej niż za samego konia, a przynajmniej zarobiliby cokolwiek.
Tymczasem jednak Maze i Kevie pozostało siedzieć na schodkach do jakiejś kamienicy i patrzeć jak obrończyni praw koni nieskutecznie próbuje klacz sprzedać w całości. Zębata westchnęła.
- I po co podsuwałeś jej ten pomysł? - rzuciła do reptilianina.
- Lepsze to niż wysłuchiwanie wykładów moralnych - odparł jaszczur.
- Powinniśmy byli tego konia ukatrupić po cichu i przerobić na słoninę - myślała w głos Maze. - Mielibyśmy przynajmniej żarcie na drogę...
- I wściekłego obrońcę zwierząt.
- Oj tam, wierz mi, nawet by nie zwróciła uwagi co je. Skoro nigdy nie jadła koniny, to jak miałaby ją zwęszyć?
Albinos pokiwał z lekkim uznaniem głową. Przynajmniej jedna z tych dwóch wariatek myślała w miarę logicznie. Oczywiście jeszcze nie wiedział, że Mazikeen zrobiłaby podobnie z każdym innym szkodnikiem włażącym pod nogi: psem, kotem, dzieckiem, co za różnica? Mięso to mięso. Ale póki co chyba nie powinna z miejsca dawać wrażenie psychicznie chorej, którą naprawdę była. Niech minie trochę czasu, ekipa się do niej przyzwyczai, może nawet polubi i zostawienie jej gdzieś przywiązanej do jakiegoś pniaka na pustkowiu nie będzie się już wydawało dobrym pomysłem.
Jokasta jak stała tak stała. W końcu sfrustrowana usiadła obok reszty bandy.
- I co? Nikt nie chce przygarnąć naszej biduli? - powiedział Keva.
- Pamiętaj, że to był TWÓJ pomysł - przypomniała mu po raz kolejny Giyara.
- Sprzedanie go zajmie nam więcej niż odżywianie - sapnęła Pacynka. - Przecież musi istnieć jakiś sposób, by sprzedać komuś słaby towar. Kupcy przecież non stop naciągają przechodniów. Tylko jak oni to robią...?
- Pamiętam jak raz jakiś facet wmówił mi, że jego pierścionek ma magiczne moce - wtrąciła się nagle czarnowłosa. - Młoda byłam, naiwna, świata jeszcze nie znałam zbyt dobrze. No i zabrałam mu tą błyskotkę razem z palcem... - jej towarzysze spojrzeli na nią z niemym zapytaniem. - No co? I tak mu się należało, bo żadnych mocy nie miał...
- JESTEŚ GENIALNA! - wypaliła nagle Oczko zrywając się z miejsca.
- Słyszałeś? - rzuciła zadowolona Maze do albinosa. - Lepiej tak, bo drugi raz mało kto to powtarza.
Jaszczura bardziej interesował kolejny ,,genialny" zamysł Caldemeyn. Zmarszczył brwi śledząc dziewczynę wzrokiem. Po kilku minutach zatrzymała jakiegoś Bogu ducha winnego staruszka, pogadała z nim chwilę, ale ten szybko zbył ją. Mazikeen zaciekawiona podeszła do niej i klaczy.
- A co ty właściwie próbujesz zrobić? - zapytała.
- Sprzedać naszego magicznego konia - odparła zdeterminowanym tonem bandytka.
- Ty chyba naprawdę nie masz wprawy w okłamywaniu ludzi, co? - najemniczka uniosła jedną brew. - Zupełnie źle się za to zabierasz.
- A zrobisz to lepiej? - Jokasta oparła dłoń na biodrze.
- Patrz i ucz się - odpowiedziała czarnowłosa przejmując wodze Biduli. - Nie dasz rady wcisnąć czegokolwiek jakiemuś piernikowi. Najłatwiej oszukuje się dzieci i mężczyzn. Bachory są naiwne, a faceci widząc ładną kobietę głupieją. Dlatego najprościej będzie złapać jakiegoś podlotka...o, chociażby takiego - Giyara pomachała ręką zachęcająco do przechodzącego ulicą chłopaka, góra czternastoletniego.
Ofiara podeszła niepewnie do głodnej bestii nie spodziewając się niczego. Maze dźgnęła Pacynkę łokciem i rzuciła szeptem ,,Uśmiechnij się". Ta natychmiast przywdziała najbardziej zwodniczy i uroczy uśmiech z możliwych. No proszę, pomyślała Mazikeen. Jakiś tam talent aktorski jednak ma.
- Szukasz czegoś chłopcze? - powiedziała przymilnie do dzieciaka.
- Właściwie to miałem tylko kupić woła... - zaczął, na co czarnowłosej zaświeciły się oczy.
- Woła? Bydło to przeżytek! Nie lepiej zaufać staremu, dobremu konikowi? - poklepała klacz po karku.
Ten zmierzył konia krytycznym wzrokiem.
- Ale ten jest chyba chory, albo coś...
- Nie wierz oczom! - rzucił nagle kobieta z przekonującym przestrachem. - Wiesz co właśnie przed tobą stoi?
- Emmm...wrak konia? - zgadywał chłopak. Trafnie.
- To najprawdziwszy pegaz ognisty! Słyszałeś kiedyś o feniksach Nekeny? - przeczące kręcenie głową. - Jak to? Ach, wszystko jasne! Czyli pewnie nie wiesz o nich nic? A więc słuchaj! Pegazy ogniste są nazywane feniksami przez pewną ich dziwną właściwość. Mianowicie, przeobrażają się w ogniu niczym prawdziwe feniksy. Ale na początku wyglądają jak zwykłe konie. Potem nagle zaczynają ni z tego ni z owego chudnąć, aż w końcu zostaje z nich niemal szkielet. Wtedy zaczynają się spalać, a popiół należy wtedy zamieść w jedną kupkę. Po trzech dniach wstanie z niego ognistorudy skrzydlaty źrebak, który będzie słuchał tylko ciebie! - wyjaśniała z niemal przesadnym podnieceniem Maze, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco.
Całe ich szczęście, że trafili na chłopaka raczej mało rezolutnego. Spojrzał jeszcze raz na wychudzoną klacz i trzymane w dłoni pieniądze, aż w końcu przekonany zachęcającym uśmiechem Oczko i historią Maze, wcisnął im uzgodnioną cenę i zadowolony zabrał konia ze sobą. Giyarze udało się wcisnąć mu gratis worek paszy, a Pacynka pouczyła go, by dobrze bidulę karmił podczas ,,ostatniego stadium". Gdy ofiara zniknęła im z oczu, dziewczyny roześmiały się w głos i przybiły piątkę. Obserwujący całe zajście Keva nie był pewny, czy znowu ma plasnąć ręką w czoło, czy może cieszyć się razem z nimi.
- No, kochani! - zaczęła Kasta. - Na starość możemy się przynajmniej pochwalić, że sprzedaliśmy pegaza. A teraz na koń!
Keva? Jokasta? Wybaczcie czas :< Mam nadzieję, że przynajmniej ciekawie wyszło...
Przez ciebie przypomniało mi się jak raz z kolegą po jednej lekcji polskiego przez całą następną lekcję rozmawialiśmy jak najlepiej byłoby spreparować jednego denerwującego typa z naszej klasy...
OdpowiedzUsuńChyba zostawię dokończenie tobie, Cezarze, bo obecnie czasu na dobre, porządne opa mam mało, a nie chcę ci ani bloga zaśmiecać ani tamować :/
Zrobiem co mogem ._.
Usuń