sobota, 2 kwietnia 2016

Od Mazikeen - Robota

Sabur pryknął fajką z zadowoleniem odprowadzając białego reptilianina wzrokiem. Wszedł do swojego namiotu i ponownie usiadł (a właściwie półleżał) na krześle.
- Przyjrzałaś mu się wystarczająco? - zapytał kupiec zacienioną pustkę między skrzyniami.
Z cienia wyłoniła się czarnowłosa kobieta o kocich oczach i uśmiechu psychopatki. Może nie byłoby to aż tak przerażające...gdyby nie długie kły w miejscu policzków. Mazikeen założyła ręce na piersi i usiadła na skrzyni teatralnie zarzucając jedna nogę na drugą.
- Chyba tak - zamruczała. - Miło się do niego odnosisz...czy aby na pewno mam go wykończyć?
- Nie jego - mężczyzna machnął ręką. - Keva w niczym mi nie przeszkadza. Chodzi mi o jego towarzystwo.
- Zamieniam się w słuch - dziewczyna oparła podbródek na dłoni.
- Z tego co zdążyłem zauważyć pracuje teraz z Jokastą Caldemeyn - zaczął kupiec napychając tytoniu do fajki. Maze lekko się skrzywiła. Taki ładny i pali? Jaka szkoda. - Znana także jako Oczko lub Pacynka. W społeczności kupieckiej jednak jest po prostu wyklinana z samego nazwiska. Głośna, ubrana na kolorowo, jeździ na kucyku... Na pewno jej nie przegapisz.
- Powód? - przerwała mu tarkatanka. Nie żeby miało to jakieś znaczenie. Zabić, i tak zabije, ale lubi wiedzieć jakie błahe sprawy popychają ludzi do wynajmowania skrytobójców.
- Obrobiła mnie i ośmieszyła - mężczyzna wzruszył ramionami.
- Ojoj - zabiadoliła złośliwie Maze. - Urażona męska duma?
Sabur zmierzył ją już zgoła mniej wesołym wzrokiem. Wyprostował się i wyjął fajkę z ust.
- Słuchaj, gdyby chodziło tylko i wyłącznie o rabunek nie marnowałbym pieniędzy - powiedział poważnym tonem. - Taka dola kupca: raz na wozie, a raz bez niego. Okradziono mnie kilkakrotnie, jak zresztą każdego z mojej branży. Ale tego, co wydarzyło się wtedy po prostu Caldemeyn nie daruję. Tyle powinno ci wystarczyć - kupiec odchylił się ponownie do tyłu.
Mazikeen uśmiechnęła się niewinnie, a raczej tak by to wyglądało gdyby nie psujące efekt zęby.
- Już poprzednia wersja mi wystarczała - odparła i wstała. - A teraz kwestia zapłaty.
- Oczywiście. Gdy tylko zobaczę łeb Pacynki.
- Och - Maze przekrzywiła łeb i założyła ręce na piersi. - Chyba się nie zrozumieliśmy. Połowa teraz, połowa potem.
Teraz to ona spoważniała nie na żarty. Sabur zmrużył oczy patrząc na kobietę podejrzliwie, ale nie kłócił się. Nie było to bezpieczne rozwiązanie będąc sam na sam z niezadowoloną dziewczyną o huśtawce nastrojów i zgryzie zdolnym pozbawić cię kilku palców, a może i całej dłoni. Westchnął, po czym rzucił tarkatance sakiewkę. Złapała ją i z ciekawości spojrzała na zawartość. Mieszek był uszyty z brązowej skóry, a w środku wyłożony czerwonym aksamitem. I miał złote inicjały.
- Połowa. Zgodnie z umową - powiedział. - A w jaki sposób ją wypełnisz to już wedle gustu. Byleby Caldemeyn była martwa.

* * *

Maze zawsze lubiła miasta. Nie straszyły ją tłoki, chociaż niekoniecznie za nimi przepadała. W tłumach zawsze nadarzała się okazja, by kogoś okraść, a przecież większość kobiet ma słabość do biżuterii, w tym i Mazikeen. Takie rzeczy jak bransolety oraz bezbronne sakiewki niemal same wpadają w łapki. Chmary ludności miały także inną zaletę: można się było w nich łatwo ukryć, co dla skrytobójcy w trakcie zlecenia było niezbędnym elementem.
Rzeczywiście, Caldemeyn nie szło zgubić. Rzucała się w oczy wśród szarawego tłumu ludzi, khajiitów i reptilian. Najtrudniejszym elementem okazała się podróż przez pustynię. Maze była zmuszona przystawać za każdą wydmą i uważnie wyglądać, czy nie zostanie zauważona. W mieście ukrywanie się jest zdecydowanie łatwiejsze.
Jokasta cały czas skupiała na czymś uwagę. A to patrzyła na stragany, a to uśmiechała się nieznacznie na widok niezbyt dobrze pilnowanych kosztowności, ale stanowczą większość czasu gadała. Jedyną jej ofiarą był już widziany przez Mazikeen reptilian albinos, Keva. Dziewczynie aż robiło się go żal. Trudno jednak nie uznać zbolałej miny gada za całkiem zabawną.
Nagle na dziewczynę wpadło jakieś dziecko. Spojrzała w dół na zaskoczonego ni-to-chłopca-ni-dziewczynkę (Maze ma trudności z rozróżnianiem płci u bachorów) i na jej twarz zaczął powoli wypełzać uśmiech, ukryty pod zasłaniającą pół twarzy arafatką.
- Ja przepraszam... - zaczęło dziecko z niepokojem patrząc w płomieniste kocie oczy.
- Nic się nie stało... - zaczęła słodko dziewczyna pochylając się lekko i zdejmując maskę. - Właśnie szukałam kogoś do zabawy - dla efektu przejechała językiem po zębach.
Dzieciak widząc kły i niepokojący uśmiech kobiety cofnął się gwałtownie, potknął o coś i zaraz zniknął w tłumie. Maze zachichotała pod nosem, ponownie zasłaniając twarz arafatką. Nie ma co robić zbędnego zamieszania - ludzie zawsze wytykają ją sobie palcami, a w tym momencie tego akurat potrzebowała najmniej. Rozejrzała się z powrotem za Pacynką. Dziewczyna właśnie zatrzymała się przy jakimś stoisku, trzymając swojego kucyka za lejce. Machnęła ręką na Kevę, a z jej ust tarkatanka wyczytała ,,Zaraz cię dogonię”. I rzeczywiście jaszczur zniknął szybko zostawiając Caldemeyn samą. Najwyraźniej posiedzą w mieście dłużej.
Maze ruszyła spokojnym krokiem w stronę Jokasty. Cieszyła się, że ma maskę - nie musiała powstrzymywać cisnącego się na usta lekko psychopatycznego uśmiechu. Dłoń zacisnęła już na rękojeści sai. W brzuchu zaczęła już czuć znajome podniecenie. Jeszcze kilka metrów...pięć...cztery...
I wtedy przechodzący tuż za plecami Oczko nijako wyglądający mężczyzna wyszarpnął zza pasa nóż unosząc go do szybkiego, śmiertelnego ciosu.
Maze zareagowała instynktownie. Wyjęła sai i rzuciła nim trafiając prosto w bok głowy niedoszłego zabójcy. Przechodnie rozpierzchli się wystraszeni, a Jokasta odwróciła zaskoczona. Widząc upadającego mężczyznę z nożem i wbite nad jego uchem sai spojrzała odruchowo w stronę, z której musiało przylecieć. Jej wzrok zatrzymał się na Maze.
- Czy ty właśnie... - zaczęła, ale dziewczyna zignorowała ją i uklękła przy martwym.
Miała niejasne przeczucie, że ktoś właśnie chciał ją pozbawić roboty. Potem przerodziło się to w niemal pewność, że pewien blondwłosy osobnik z fajką najwyraźniej nie był pewny czy podoła zadaniu...
Nie myliła się. Do pasa przywiązany był skórzany mieszek wyłożony czerwonym aksamitem, ze złotymi, znanymi już dziewczynie inicjałami.
Warknęła sfrustrowana (zabierając oczywiście sakiewkę, bo truposzowi już nie była potrzebna), wstała, ale po chwili jeszcze kilka razy kopnęła truchło, jakby było czemukolwiek winne.
- Piep-rzo-ny-gnój! - skandowała sylabami między kopnięciami.
- Ekhem...Mogłabyś mi wyjaśnić o co tutaj chodzi? - wtrąciła się dalej obecna przy całym zajściu Oczko.
Mazikeen spojrzała na nią.
- Facet chciał mi zabrać fuchę - walnęła prosto z mostu.
Pacynka szybko połączyła fakty i cofnęła się o krok, patrząc z niepewnością na drugie sai przytroczone do uda Maze.
- Zaraz, ty chciałaś mnie zabić? Za co?! - wzdrygnęła się Caldemeyn.
- Za pieniądze. W identycznej sakiewce - tarkatanka uniosła przeklęty mieszek na wysokość oczu Jokasty. - Skończony kretyn. Myślał, że nie podołam? JA?! Ta zniewaga krwi wymaga... - mruczała pod nosem, jakby zapominając o całym świecie.

Jokasta? Tak się zaczyna znajomości? ;P

1 komentarz:

  1. Tak! Jednak blog żyje! Tylko ja taka samotna, czekająca na Nyanka ;-;

    OdpowiedzUsuń