- Zbudź się złociuchny- powiedział radosny głos, dobiegał do mnie jakby zza grubej ściany, albo paru.
- Twoja zmiana- burkną inny, pozbawiony cienia wesołości.
Zamrugałem, ale moje oczy nie zobaczyły zbyt wiele. No może poza milionami gwiazd.
- Ładne to niebo- mruknąłem siadając i przecierając oczy.
- A i owszem- odparł chudy, rudy khajiit po mojej prawej.
Gdybym nie wiedział, że jedzie na karym wałachu pomyślałbym, że unosi się w powietrzu. Gaud miał nieco ponad szesnaście lat. Był tu tylko dlatego, że nie miał starszego rodzeństwa które zajęłoby się majątkiem zmarłego ojca. Podobnie jak ja, zgodnie z rodzinną tradycją został kupcem. Gaud był po prostu w niebo wzięty. Przez pół dnia ekscytował się opuszczeniem domu,a przez drugie pół dzielił się z nami swoją wizją przyszłości.
Imienia drugiego khajiita nie znam. Kazał mi na siebie mówić Kepper. To zrzęda i sztywniak. Nie da się z nim żartować, a gdy już powie coś śmiesznego to przypadkiem.
Właśnie te dwójkę obrałem sobie na tymczasowych towarzyszy. Bardzo lubię kontrasty. Wesoły młodzik z zerowym doświadczeniem i jego ponury, znudzony wszystkim mentor.
- Wstawaj- burknął Kepper przez ramię- bo każę młodemu odciąć twojego konia i mumpsa.
Głośno ziewam.
- Dobrze, już dobrze- wstaje i z trudem utrzymuję równowagę na kołyszącym się wozie. Robie krok do przodu i kładę dłonie na ,,siedzeniu kierowcy". Przerzucam nogi na drugą stronę- Suń się kolego.
Kepper mruknął coś niezbyt ładnego pod nosem i przesunął się w lewo. Lejce podał mi tak jakby jakby chciał mnie nimi trzasnąć. Następnie, lekko postękując, ułożył się tam gdzie ja wcześniej.
- Kolorowych snów. Niech ci się śnią łączki pełne kwiatków- powiedziałem przesadnie jowialnym tonem.
- I góry złotych monet- dodał Gaud.
- I morze prostytutek- burknął Kepper odkrywając się szczelniej kocem i odwracając do mnie tyłem.
Wzruszam ramionami.
- Co kto woli.
- To były najgorsze trzy doby mojego życia- mruczy Kepper gdy odciągam konia i mumpsa na bok.
- I moje serce krwawi- odpowiadam z przekąsem.
Khajiit krzywi się i zmusza zaprzężonego konia do ruszenia się z miejsca. Gaud nie rusza się z miejsca. Dalej stoi obok i mierzy mnie wzrokiem.
- Skazujesz mnie na towarzystwo tego starego zrzędy- mówi wesoło, ale w jego głosie słychać nutkę oskarżenia.
- I tak jechalibyście razem- stwierdzam.
Chłopak śmieje się krótko.
- Szczerze powiedziawszy liczyłem, że Kepper odmelduje się po czwartej dobie w twoim towarzystwie.
Z uśmiechem spoglądam na oddalający się wóz, a potem na Gauda.
- Mówi się trudno. Mam tu parę spraw do załatwienia, ale dam ci znać gdy wrócę do Kenarii.
Ten przytakuje i wskakuje na wałacha. Macham mu na pożegnanie gdy oddala się w stronę towarzysza. Jeszcze przez chwilę postałem sobie przy drzwiach tawerny ,,Skaczący Wieprz", dosiadłem Salami i gwizdnąłem na Lorda Pędzipiętę. W gwoli ścisłości, Lord Pędzipięta to mój mumps. Normalnie po prostu tacha na grzbiecie moje mienie, ale jeden z moich braci żartobliwie nazywa go mym asystentem. Jednak moim zdaniem na ten tytuł zasługuje raczej Krakers... którego tutaj nie widzę.
- Krakers!- krzyczę na całe gardło rozglądając się dookoła.
Dwóch krasnoludów wygląda zza drzwi ,,Skaczącego Wieprza" i patrzy na mnie jak na szaleńca. Odzywa się kakofonia pisków, wrzasków, jęków i okrzyków w stylu ,,Co to u diabła jest?!". Z wąskiej uliczki wyłania się w niebo wzięty Krakers. Macha swoim szczurzym ogonem na wszystkie strony jakby próbował dyrygować tym rozgardiaszem. Brodacze obrzucają mnie nieprzychylnymi spojrzeniami po czym wracają do tawerny. Przebiegam wzrokiem po twarzach roztrzęsionych przechodniów. Mam nadzieję, że nikt mnie nie aresztuje do puki nie znajdę Vity. Dorium to jedno z największych miast w Ellis i z pewnością największe w Seano.
- Krakers?
Zwierz patrzy na mnie z wyczekiwaniem.
- Rób swoje- mówię i ruszam stępem przez kamienną uliczkę.
Nie muszę oglądać się za siebie by wiedzieć, że Krakers już chwycił za odpowiedni sznur i prowadzi równo Lorda Pędzipiętę.
Spojrzałem na tablicę z nazwą ulicy. Byłą tak wytarta, że można było rozczytać tylko kilka liter, ale to mi wystarczyło. To właśnie ta część miasta gdzie spotykają się podejrzani jegomoście. Nerwowo zerkam za plecy by sprawdzić czy mój towar jest bezpieczny.
- Jeśli zniknie choćby jeden garnek czy nawet paciorek uduszę ją gołymi rękami- mruczę pod nosem.
Po poru minutach zatrzymałem się. Powinna czekać właśnie tu. Okrążyłem drewniany, piętrowy budynek kilka razy. Zza pleców dobiegł mnie cichy warkot Krakersa. Stwór na chwilę puścił sznur skoczył ku obdartemu żebrakowi. Przewrócił go na ziemię i zaczął szarpać na za nogawkę spodni. Mężczyzna był wyraźnie przerażony.
- Krakers! Wracamy.
Potwór puścił materiał i podniósł na mnie wzrok mówiący ,,to po coś my tu w ogóle przyszli?". Mimo swego niemego oporu odsunął się od potencjalnego złodzieja, chwycił za sznur i począł zawracać Lorda Pędzipiętę.
Nic z tego nie rozumiem. Kiedy prosiła bym jej to przywiózł o mal nie padła przede mną na kolana, a teraz co? Kiedy już miałem wyjechać z tej części miasta z bocznej, wyjątkowo ciasnej uliczki gdzieś za mną wydobył się cichy głos.
- Revern?
Zatrzymałem konia i spojrzałem za siebie. Zza węgła wyglądała chuda, blada kobieta. Nie byłoby to nic dziwnego gdyby nie fakt, że w ziemie miała na sobie tylko bieliznę. Gdybym jej nie znał najpewniej nie powiedziałbym tego co powiedziałem. A przynajmniej nie tak złośliwie.
- Wyglądasz jakby cię wywali z publicznego- zaśmiałem się.
Vita rzuciła mi mordercze spojrzenie.
- Bo wywalili.
Zrobiło mi się trochę głupio. Zsiadłem z konia i podszedłem do stojącego przed nim mumpsa. Wyciągnąłem z torby stertę grubych ubrań i rzuciłem na siodło.
- Wybacz. W ramach rekompensaty za urażenie dumy proponuję darmowe odzienie.
- Nie pogardzę- mruknęła podchodząc i dając mi znać gestem bym się odwrócił.
Zrobiłem to choć nie było w tym najmniejszego sensu. Bardziej naga nie będzie. Kiedy sterta znikła zamiast chudej Vity zobaczyłem puszystą kulę futra na nogach.Spojrzałem na nią z niekrytym rozbawieniem.
- Zimno mi było- warknęła.
- Nie wątpię.
Na chwilę zapada cisza. Nie ma w niej nic niezręcznego. Dwójka przyjaciół spotyka się pod niezbyt długim rozstaniu. Nie zmieniło się nic poza stanem majątkowym jednego.
- Podwieźć cię do domu?- spytam
- A co mam niby powiedzieć ojcu?- prycha bezceremonialnie podchodząc do Lorda Pędzipięty i ładując się na niego- ,,Cześć tato. Wiesz, właśnie wywalili mnie z domu rozpusty. Mogę u ciebie zostać do puki nie znajdę innego?".
Wzruszyłam ramionami.
- Nie najgorszy pomysł.
- Do kąt jedziesz?- spytała Vita gdy już trochę ochłonęła.
- Do Estii- odparłem zerkając na nią przez ramię.
Jej twarz zdradzała głębokie zamyślenie.
- Masz to o co cie prosiłam?
Zarechotałem.
- A masz czym zapłacić?
Już otwierała usta by powiedzieć coś głupiego gdy rzuciłem w nią złotą bransoletką, którą wczęśniej trzymałem w podręcznych jukach przy siodle. Złoto kilkakrotnie wypadało jej z rąk do puki nie chwyciła go prawą ręką. O mało nie spadła przy tym z mumpsa.
- Dzięki- wyszeptała wpatrując się w przedmiot.
- Nie ma za co- rzuciłem rozsiadając się wygodnie w siodle.
Spojrzałem na puste, pokryte śniegiem pola i drzewa. Po prawej teren się nieco podnosił. Wzdłuż wyżyn, przez rzekę, do domy Vity. A potem prosto do Ity pomyślałem. Jak wszystko pójdzie dobrze nie wrócę do domu do przyszłej zimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz