środa, 28 października 2015

Od Corvo: Nareszcie w Seano

Podróż do Ellis dłużyła się wyjątkowo. Na dodatek wzdłuż granicy Nekeny mimo zimy panowały mocne upały. I choć w nocy temperatura opadała poniżej zera, Corvo szybko zatęsknił za chłodem Luthadelu na południu. A szczególnie tęsknił za mgłami. Tu, gdzie w nocy mimo przymrozków trawa i ziemia nie trzymały ani odrobiny wilgoci, o świcie nie unosił się ani jeden biały strzępek. Kruk, który większość życia spędził w towarzystwie mgieł, nagle poczuł się odsłonięty, bezbronny. Na dodatek cały czas był zmuszony podróżować po otwartym terenie. Cały czas nękała go więc wizja samotnej strzały, która nie napotkając żadnego oporu wbija mu się w plecy.
Skup się!, skarcił się w myślach. Nie zapominaj kim jesteś. Żaden metal ci nie straszny. Żelazny grot może być tylko i wyłącznie twoim sprzymierzeńcem. Na jedno twoje życzenie zawróci by przebić gardło strzelca.
Corvo z całych sił starał się powstrzymywać odruch oglądania się za siebie. Pocieszał się myślą, że jeśli ktokolwiek za nim jedzie, to przeżywa podróż zdecydowanie gorzej niż on. Musiał trzymać się na tyle daleko, by nie zostać zauważonym, równocześnie będąc na tyle blisko, by nie stracić celu z oczu. Kruk był pewny, że Straff wyśle kogoś w pościg. O ile przeżył oblężenie, na co Cynooki nie liczył. Sfałszowane dane i żądni krwi uzurpatora obrońcy powinni załatwić sprawę.
Głos nie odzywał się przez pierwsze trzy dni podróży, jakby upojony świadomością, że Corvo w pewnym stopniu przyczynił się do śmierci człowieka, którego szczerze nienawidził. I sam chłopak również czerpał z tej świadomości satysfakcję.
Nekena nie była długim rozdziałem w podróży. Kruk postanowił krótko po przekroczeniu granicy, że ruszy dalej do Seano zachodnim krańcem Arbos. Przekonali go do tego dobitnie grasujący na równinach bandyci. Jedna z konnych grup otoczyła go z tryumfalnymi usmiechami. Po ubiorze przybysza wywnioskowali, że jest bogaty, a skoro nie ma eskorty, to najwyraźniej życie mu nie miłe i jego dobra powinny trafić w bardziej odpowiedzialne ręce. Corvo potrafi być jednak bardzo przekonujący. Gdy na pytanie ,,Co masz w sakiewce?” stanowczym Odepchnięciem wbił jedną monetę głęboko w czoło herszta bandy, reszta nagle straciła zapał. Próbowali uciec. Chłopak zsiadł z konia i zapierając się nogami o ziemię Pociągnął mocą za metalową podkowę wierzchowca jeźdźca na przedzie. Koń potknął się, a na nim pozostałe zwierzęta. Spłoszone rumaki uciekły w popłochu zostawiając swoich właścicieli, którzy niezgrabnie uciekając znacznie poprawili Krukowi humor.
Reszta drogi nie była aż tak obfitująca w przygody. Głównie dlatego, że granicznymi drogami w Argos chyba mało kto podróżuje. Venture’owi zdarzyło się minąć kilku krasnoludzkich kupców oraz paru podobnych mu przybłęd szukających w Ellis schronienia. Cóż, podobnych tylko z zamiarów, bo wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Wtedy jednak chłopaka naszły wątpliwości. W Luthadelu był przedstawicielem arystokratycznego rodu. Nazwisko Venture dawało mu tytuł szlachecki i wszelkie związane z tym przywileje. Jednak poza granicami...nic to nie znaczyło. Nie był szlachcicem. W Ellis jego nazwisko nie przedstawiało większej wartości. W sumie...to nawet lepiej. Corvo nie lubił się identyfikować z tą stroną swojej rodziny. Choć sam nie był idealnym obywatelem, myśl, że jest spokrewniony z tą bandą ignorantów i samolubów mierziła go wyjątkowo. A druga część? Kruk ledwo pamiętał swoją matkę. Nie była nikim ważnym. Wiedział tylko, że wychowała się w Seano. A skoro ona mogła tam dobrze żyć, to on również. Po namyśle chłopak stwierdził także, że formalnie nigdy nie był szlachcicem, skoro ni pochodził z czystej, arystokrackiej krwi. Był połowicznie seańczykiem. Ta myśl zdecydowanie podniosła go na duchu.

Dotarł do Seano dopiero tydzień od opuszczenia obozu wojskowego. Tydzień izolacji od świata cywilizwanego nawet Corvo dał się we znaki. Bezdroża świeciły pustkami. Gdy dotarł więc do małego miasteczka po raz pierwszy w życiu ucieszył się na widok ludzi. Szybko mu to szczęście minęło, gdy razem z powrotem tłumów wrócił Głos. Szeptał Krukowi do ucha to co zwykle: ,,Zabij. Zabij ich wszystkich. Nie są ci do niczego potrzebni. Świat nie będzie za nimi tęsknił”.
Chęć odpoczynku w normalnym łóżku i zjedzenia świeżej kolacji była jednak silniejsza. Po jakiejś godzinie kluczenia ulicami prowadząc konia za lejce chłopakowi udało się znaleźć zajazd na granicy miasta. Nie był zatłoczony stałymi klientami - świadczyły o tym pustki w stajni obok. Corvo przekazał więc konia młodemu stajennemu (dla pewności dorzucając mały napiwek, by zwierzak miał wszelkie wygody) i wszedł do tawerny zabierając ze sobą swój rapier ukryty w lasce pojedynkowej. Nie spodziewał się jednak być zmuszony go użyć tego wieczora. Poza tym jako broń znacznie lepiej sprawowały się monety brzęczące w sakiewce.
Lokal, jak każdy, był nieco duszny i przyciemniony. Venture wszedł do środka niemalże niezauważony, co mu odpowiadało. Podszedł do baru i z miejsca zapłacił za pokój na noc. Barman zaproponował od razu jakiś posiłek, jednak chłopak odmówił z wymuszoną grzecznością po czym szybko odszedł na tyły pomieszczenia. Głos stawał się coraz bardziej natarczywy. Nękał chłopaka próbując go zmusić do wyładowania się na jakimś człowieku obok. Corvo usiadł przy stoliku chcąc się uspokoić. Wtedy ku jego wielkiej uldze jakaś urocza dama o blond włosach po długich narzekaniach postanowiła uraczyć zgromadzonych pieśnią. Nie wszystkich dawała radę zagłuszyć, ale nie przeszkadzało jej to. Kruk siedząc z tyłu sali nie mógł zbyt dobrze słyszeć kojącego głosu. Wiedziony pokusą usłyszenia piosenki wyraźniej, wyczulił swój słuch i skupił się na śpiewaczce. Zadziałało. Głos wydawał się zniknąć. Wkrótce jednak piosenka została przerwana gromkim hałasem ze stołu obok. Jakiś jegomość potężnym okrzykiem uświadomił całej sali, kto właśnie wygrał partyjkę kart. Nagle odsunięte krzesło huknęło o podłogę. Cynooki, którego słuch był obecnie w stanie wychwycić głosy z drugiego końca pomieszczenia, aż syknął i chwycił się za ucho. Jego słuch powrócił do normalności.
Zabij go, odezwał się nagle Głos. Jak on śmiał przerywać twój odpoczynek.
Corvo zagryzł wargę, aż poczuł na niej metaliczny smak krwi. To nieco poskutkowało, ale nie tak jak śpiew. Śpiewaczka jednak zrezygnowała z bisu. Za to do koncertu przyłączyli się grajkowie, do tej pory spożywający kolację. Przywitani zostali hucznymi brawami. Po zagraniu kilku aktów jacyś młodzieńcy odsunęli ze środka stoły i zaprosili kilka dziewczyn do tańca. Wkrótce zaczynali przyłączać się inni, ośmieleni pierwszymi tancerzami. Venture usmiechnął się lekko. Znał ten utwór. Słyszał go kilkakrotnie jako dziecko, potem także na balach arystokracji. Otarł krew z ust hustą. W sumie to nie sala balowa...ale też się nada.
Wstał i rozejrzał się za odpowiednią partnerką do tańca. Było jeszcze kilka siedzących panien. Ale jedna przykuła jego uwagę szczególnie. Była to blada, zielonooka dziewczyna o białych włosach. Była od niego młodsza i niewiele niższa. Corvo przez chwilę zastanawiał się, dlaczego nikt jej jeszcze nie zaprosił na parkiet. Wtedy zauważył, że nieznajoma posiada pokryty białą łuską ogon i parę rogów. Seano może i było tolerancyjnym państwem, ale najwyraźniej nie wszyscy jego mieszkańcy byli na tyle tolerancyjni by tańczyć z tak wyglądającą przybyszką. Chłopak jednak uśmiechnął się i ruszył w jej kierunku. Od białowłosej biła aura spokoju. Poza tym każdy powinien się dobrze bawić tego wieczora. A odmieńcy trzymają się razem, pomyślał.
Odchrząknął lekko. Dziewczyna odwróciła głowę zaskoczona. Kruk z uśmiechem położył lewą dłoń na plecach i z lekkim ukłonem wyciągnął do niej prawą.
- Czy mogę prosić panią do tańca? - zapytał pamiętając o podstawowych dworskich zasadach.

Ri? Resztę zostawiam tobie, bo nie jestem pewna twojej reakcji x3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz