To właściwie nie była bardzo znana, ani specjalnie duża wioska.
Znajdowały się tutaj chaty (mniejsze, bądź większe gospodarstwa. Kogo na
co było stać), gospody, do których przybywali zawsze mile widziani
podróżnicy, targ (miejsce okolicznych plotek, oczywiście. Ale co innego
można robić, gdy jest się miłą staruszką, mieszkającą w wiosce? Na
dodatek znającą wszystkich swych sąsiadów na wylot, może i lepiej niż
oni sami), przeróżne sklepy i warsztat rzemieślniczy, oraz oczywiście-
karczmy. Miejsce dość popularne, ale najważniejsze jest to, że nigdy nie
świeci pustkami. Każdy jest tam mile widziany, o której porze by nie
przyszedł. Wybudowano na świecie wiele karczm, ale nie wszystkie cieszą
się dobrą opinią. Wioska, do której zawędrowała młoda khajitka nie była
duża, choć trudno było nazwać ją wsią zabitą dechami, z dwiema drogami
na krzyż. Najważniejsza była jednak karczma. Ale to nie byle jaka! Choć
jej nazwa nie jest powszechnie znana, bowiem lokal prowadzą ludzie od
pokoleń, a farba, która pokrywała deski nad drzwiami, informując
jednocześnie o nazwie oberży już dawno temu zdążyła zejść. Nazwa jednak
nie była potrzebna, a jedynie wiedza, gdzie owy budynek się znajduje.
Nie była to zwykła karczma, tylko konkretnie „Ta Karczma” co już
sprawiało, że oberża nie miała sobie równych. A przynajmniej nie tutaj-
nie w najbliższej okolicy. Choć według Miry nawet i w dalszej.
Dziewczyna już w młodym wieku (a raczej młodszym, bo też znów taka stara
nie była) zwiedziła całe Ellis. Wszystkie jego królestwa, stolice, ale
także i mniejsze wioski. Bywała tu i tam, nabierając doświadczenia, a
przy okazji goszcząc w wielu oberżach. Jednak w tamtej karczmie czuła
się najlepiej i zawsze do niej wracała. Zawsze, kiedy miała okazję
zawitać w Seano.
Właściwie to karczma, choć powszechnie znana i lubiana, nie miała wielu
stałych klientów, którzy byliby rozpoznawalni. Oczywiście, każdy widząc
pewną zakapturzoną postać mówił (albo raczej myślał, gdyż wędrowiec był
dość tajemniczy i niektórzy mieli mieszane uczucia co do niego) sobie:
„Gdzieś już ja go widziałem”. Każdy kiedyś tutaj kogoś widział, choć
tylko nieliczni byli zapamiętywani. Mira miała takiego szczęście (lub
nieszczęście, zależy od punktu widzenia), że zawsze ją zapamiętywano i
prawie nigdy nie mylono z innym khajitem. Z resztą, ciężko było ją z
kimkolwiek pomylić. Towarzyska, choć trochę zadziorna kotka, paradująca
wszędzie ze śmieszną papugą na ramieniu. W dodatku grała i śpiewała jak
mało kto, a talent do tańczenia i podtrzymywania rozmów nawet z zupełnie
obcymi ludźmi był tutaj ceniony. Dlatego też oberżysta pozwolił sobie
na szczery, promienny uśmiech, gdy zobaczył w drzwiach dobrze znaną mu
postać.
-Mira!- zawołał mężczyzna, siedzący obok gospodarza. Kufel piwa, który
trzymał w ręce zdążył stracić połowę zawartości, ale gość nie wyglądał
na pijanego. I całe szczęście- Dawno cię u nas nie było.
-Ano, trochę minęło.- odparła khajitka i czując się zaproszona, siadła obok chłopaka.- A co tam u ciebie, Dun? Jak interes?
Mężczyzna wzruszył ramionami, co był dość wymownym gestem. W wielu
zakątkach świata tego typu odpowiedź zazwyczaj nie znaczy niczego
dobrego. Ale tutaj było to jednoznaczne z „po staremu”. No bo co mogłoby
się zmienić? Brak słuchaczy i klientów? Kradzież towaru? Nie, nie
tutaj.
-Jest, jak było wcześniej.
-To chyba dobrze, co? Grasz jeszcze na lutni?
Mężczyzna, znany w wiosce jako Dun, rozpromienił się jeszcze bardziej.
Cieszył się, że khajitka poruszyła temat jego kochanego instrumentu.
Mężczyzna bowiem odziedziczył go po ojcu. Ten z kolei odziedziczył go po
swoim ojcu, a tamten po ojcu swego ojca. Instrument był przekazywany od
pokoleń i każdy mężczyzna z tamtej rodziny umiał na nim grać.
-Jeszcze się pytasz? Oczywiście, że dalej gram, a jakże! Co to byłoby za
życie bez odrobiny muzyki?- Mirze bardzo podobał się sposób myślenia
Dun’a i całkowicie się z nim zgadzała.
Rzeczywiście, pomyślała, co to byłoby za życie? Gdyby nikt nie grał, nie
tańczył i nie śpiewał? Gdyby nikt nie malował, ani nie układał wierszy?
Gdyby nikt choć raz do roku nie ograł kogoś w karty, dzięki dodatkowemu
asowi ukrytemu w rękawie?
-Weź, nawet takich pytań nie zadawaj!- dziewczyna szturchnęła dawnego kupla przyjacielsko w ramię.
-Jasne, po co komu takie pytania!- krzyknął ktoś, siedzący stolik obok.
Panna Brennan oraz Dun, jak jeden mąż odwrócili się w tamtą stronę.
Owym śmiałym nieznajomym był młody chłopak, może o dwa, czy trzy lata
młodszy od Miry. Miał rude, kręcone włosy i mnóstwo piegów na twarzy
oraz silnie błękitne oczy. Obok niego, przy tym samym stoliku siedziała
grupka dzieciaków, zapewne jego rówieśników i kolegów z wioski. Mira
trochę żałowała, że wśród nich nie było zbyt wiele dziewczyn. Młode
panienki o tej porze wolą raczej wałęsać się samotnie po okolicy,
tudzież ze swoją dobrą przyjaciółką, bądź ukochanym, możliwe że nawet
narzeczonym. Mało było dziewczyn, które spędzały czas w takim miejscu, o
takiej porze, otoczone takimi osobami. Mira natomiast odkąd pamiętała,
zawsze wolała zawitać do karczmy (sama, bądź gdy była trochę młodsza i
zanim jeszcze nie zdecydowała się przejąć rodzinnego interesu i zostać
kupcem- z kuzynami), ewentualnie cichaczem opuścić dom i razem z
siostrami, braćmi, pociotkami, czy inną, niezidentyfikowaną osobą, która
na pewno należała do jej rodziny, pod osłoną nocy opuścić ich wioskę i
udać się w poszukiwaniu przygody. Zawsze, gdy wędrowali tak razem przez
las opowiadali sobie historie i zgadywali co może się im przytrafić.
Marzyli o skarbach, o pogoni za bandytami, a może nawet i konnym
pojedynku z rycerzem. Kuzyni przekomarzali się i obstawiali, który z
nich pierwszy znajdzie panią swego serca, a reszta śmiała się z ich
wygłupów. Jednak dla Miry nie były ważne ani łupy (bądź co bądź, jedyne z
czym wracali to były blizny, zadrapania, czasem złamania… ale przede
wszystkim mnóstwo, mnóstwo siniaków), ani pojedynki, czy ucieczki (choć
te drugie wydawały jej się szalenie zabawne i ekscytujące), ani tym
bardziej znalezienie sobie kogoś. Ten ostatni scenariusz wydawał jej się
najczarniejszym scenariuszem z możliwych, zwłaszcza, że wtedy chciała
tylko spędzić czas z kuzynami na zakazanej wyprawie. Skończyła z takimi
swawolami, gdy miała 17 lat i przejęła rodzinny biznes. Choć od tamtego
momentu w wielu sprawach jej sposób myślenia pozostał niezmienny. Ale w
niektórych zupełnie zmieniła swoją opinię. W każdym bądź razie, trochę
żałowała, że jako jedna z niewielu osób preferowała ten dziwniejszy styl
życia. Choć musiała jednak pamiętać, że znajdowała się w Seano, a nie
Kenarii. Jak mawiają, co kraj to obyczaj, choć wierzyła, że i wśród
ludzi znajdują się tacy, co preferują przygody i mocne dawki adrenaliny.
-Słusznie młodzian prawi, na co one komu?- pochwycił ktoś z tłumu, a za
nim jeszcze paru innych gości. W tamtym momencie Mira i Dun popatrzyli
po sobie nieco zdezorientowani, ale zaraz zaśmiali się serdecznie.
-Chyba panowie mają rację.- odezwał się znajomy khajitki, a mówiąc to
wyciągnął lutnię z torby, którą trzymał pod stołem.- Miro Brennan, czy
zechciałabyś uraczyć wszystkich tutaj zgromadzonych przepiękną piosenką i
swym równie cudnym śpiewem?- zwrócił się do khajitki, wygłupiając się i
z przesadną ironią naśladując poważne, dworskie maniery. Mirze całkiem
spodobała się taka gra, więc również podłapała zasady.
Wstała i kłaniając się tłumowi zebranych gapiów, wykonała przesadny ukłon.
-Będzie to dla mnie ogromny zaszczyt. Dun’nie, Lutniarzu spod Karczmy,
czy byłbyś tak dobry i zagrał nam na swym instrumencie? Czymże jest
piosenka, skoro nie ma równie pięknej melodii, która by jej wtórowała?-
Mira zaczęła się śmiać, nie wytrzymując już udawania tych sztucznych,
dworskich manier. Kątem oka dostrzegła, że młodzieniec o płomiennych
włosach, również podchwycił żarty i (wraz ze swoimi kolegami) zaczęli
wymieniać ukłony i uprzejmości. Zaśmiała się jeszcze serdeczniej, a
Cirilla (która- o dziwo!- do tej pory grzecznie siedziała jej na
ramieniu) zaczęła gwizdać i podskakiwać, machając przy tym żółtymi
skrzydełkami. Jedynie Dun skrzywił się z niesmakiem.
-Coś nie tak?- zwróciła się do niego.
-Lutniarz spod karczmy? Doprawdy? Nie stać cię było na nic lepszego?
-Aż tak kiepsko?
-Beznadziejnie.- przyznał, bez ogródek.- Jakbyś mówiła „pijak spod mostu”.
-Oj, cicho tam.- Mira pachnęła niedbale ręką. -To co mamy dziś w planie grać?
-Czy ja wiem… co powiesz na starą, dobrą piosenkę o marynarzu?- zaproponował Dun.
Mira przygryzła wargę i powstrzymała się od westchnięcia. Jasne,
piosenka o marynarzu. Klasyk. Oczywiście lubiła ten utwór, jak wiele
innych które słyszała i sama grała, choć było w nim coś, co nie zawsze
trafiało w jej gusta. A mimo to, siadła na stole (bo na krześle po co?) i
odczekała chwilę, aż Dun nastroi lutnię. Gdy chłopak zaczął grać,
goście umilkli, wsłuchując się w piękną melodię, płynącą z instrumentu.
Pomyśleć, że tamtego wieczoru na lutni grał Dun. Na tym samym
instrumencie, na którym może i nawet w taką noc jak ta, grał jego
ojciec, a wcześniej dziadek, a przed nim pradziadek.
Mir odczekała jeszcze chwilę, by nowi nasłuchali się pojedynczego grania lutni, a następnie zaczęła śpiewać.
Serce trafione strzałą Kupidyna
Przy sakwie ze złotem nic mnie tu nie utrzyma.
Nigdy już nie będę z życia tak rada,
Póki nie spotkam mego wesołego marynarza (...)
Utwór, nie wiedzieć czemu był bardzo znaną piosenką, choć tak jak
wcześniej wspomniałam, Mira nieszczególnie ją lubiła. Ona chyba po prosu
nie przepadała za tymi zbyt łzawymi balladami, jakich teraz było pełno
na świcie. Wolała raczej wesołe pieśni i takie również mieli razem z
Dun’em zagrać. Choć trzeba było przyznać, Mira mogła ballady krytykować,
ale śpiewanie ich najlepiej jej wychodziło. Trzeba było więc to jakoś
wykorzystać! Dlatego też ignorując złośliwy uśmiech przyjaciela (tak,
Dun wiedział jaki jest stosunek khajitki do tego typu utworów), oraz
Księżniczkę Cirillę Cassandrę Clarissę Agathę Mery Christie Brennan,
która wierciła się niemiłosiernie i bez przerwy skakała jej po ramionach
i kolanach, śpiewała dalej. Właściwie to była to całkiem przyjemna noc,
która niewątpliwie dobrze Mirze zrobi po tych wielu ciężkich,
nieprzespanych dniach.
A jutro z samego rana znów wyruszy w podróż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz