niedziela, 4 października 2015

Od Reverna

Wszystko na swoim miejscu pomyślałem spoglądając na Salami, Lorda Pędzipiętę i Krakersa obserwujących z góry wodę. Zwróciłem się ku kuli futra na nogach. Vita wyraźnie nie wiedziała co ze sobą zrobić. Dałem jej więc znak ręką by poszła za mną i ruszyłem w stronę zwierząt. Oparłem się o reling. Barka ruszyła. Na okręcie roiło się od wszelkiej maści kupców i zwykłych podróżnych. Przeważały krasnoludy i elfy, reptilian był tylko jeden. Kupcy z krajów powiązanych. Powinienem mieć upoważnienie by handlować w Seano, ale jak to powiedział pewien mądry człowiek ,,łatwiej prosić o przebaczenie niż pozwolenie". A z resztą ojciec wielokrotnie tu przyjeżdżał i handlował bez upoważnienia.
Zerknąłem na Vitę. Jakby pozieleniała na twarzy. Minutę potem zwymiotowała. Chciałbym z nią porozmawiać, ale to chyba nie najlepszy moment. Teraz musi się skupić na zachowaniu wnętrzności na miejscu.

Kiedy dobiliśmy do brzegu poprawiłem płaszcz ze skóry empha i chwyciłem wodzę klaczy. Sprowadziłem ją na stały grunt i obejrzałem się za siebie. Mumps szturchał nosem prowadzącą go Vitę, a za nimi truchtał Krakers. Był widocznie zadowolony, że ktoś chwilowo przejął jego obowiązki. Zaczekałem aż się ze mną zrówna i wsiądzie na zwierze.
- Lord Pędzipięta chyba cię polubił- powiedziałem uśmiechając się szeroko.
Vita wyszczerzyła się.
- Jakby nie patrzeć grzeję mu plecki.
Zaśmiałem się krótko i wskoczyłem na Salami. Krakers chwycił za sznur i poprowadził Lorda. Byłoby to zbędne gdyby nie tłok na gościńcu, gdy jedziemy sami mumps po prostu podąża za koniem, a potworek może spokojnie pobiegać mordując większe lub mniejsze zwierzątka.
Jechaliśmy w ciszy do puki tłum się nie przerzedził.
-  Nie mogę jechać z tobą, prawda?
Spojrzałem na nią przez ramię. Współczuję jej, ale to nie ma sensu. Nie chcę wyjść na egoistę, ale nie mogę jej za sobą ciągnąć.
- Nie-odparłem.
- Możesz mieć ze mnie pożytek.
Uśmiecham się krzywo.
- Jasne. Za każde dwie skóry godzinka gratis- spoglądam na nią znacząco-Wybacz, ale nic z tego nie będzie.
 Pokiwała smętnie głową i pogładziła mumpsa po szyi. Z powrotem odwróciłem się do kierunku jazdy i sięgnąłem do juk. Wyciągnąłem dwie bułki i rzuciłem jedną Vicie.

Słońce już zachodziło gdy dotarliśmy do rodzinnej wioski Vity. Poprzednią noc spędziliśmy w niezbyt zadbanym zajeździe, a balujący bywalcy nie dali nam się wyspać. Dziś mam nadzieję wypocząć. Przy końcu uliczki stał biały zadbany domek, gdzieś za nim widoczna była stodoła, a po podwórzu biegały psy. Po drewnianym płocie przeszedł duży biały kocur. Był chyba ślepy na jedno oko.
- Puszek?- dziewczyna byłą wyraźnie wstrząśnięta- To ty jeszcze żyjesz?
Kot spojrzał na nią jednym okiem i zeskoczył z płotu. Vita zsunęła się z Lorda Pędzipięty i przykucnęła. Kocur otarł się o jej kolano.
Nigdy nie rozumiałem jak można trzymać kota w domu. Nigdy też takiego zwierza nie dotykałem bo głaskanie kota byłoby dla mnie jak głaskanie dalekiego kuzyna. Skrzywiłem się.
- Jak cię nie przyjmą idź to karczmy- powiedziałem- A, i oddaj chociaż część futer.
Vita podniosła na mnie wzrok. W jej oczach widać było rozbawienie. Zrzuciła z siebie wszystkie futra i odłożyła na miejsce. Uniosłem brwi gdy stanęła przede mną rozebrana do bielizny. Oparła ręce na biodrach. Uśmiechnąłem się złośliwie.
- Naga, ale dumna.
- A żebyś wiedział, że tak- powiedziała i otworzyła furtkę.
Nawróciłem Salami i ruszyłem w stronę oberży. Dawno mnie tu nie było. Kiedy ostatnio tu zajechałem miałem dziesięć lat. Ojciec wziął mnie na krótki objazd by pokazać mi jak pracuje i zatrzymaliśmy się w tej wiosce na parę dni. Poznałem, ośmioletnią wtedy, Vitę. Około pięć lat po moim wyjeździe spotkaliśmy się przypadkiem na gościńcu. Zmierzała do Dorium by studiować medycynę, jak widać jej się nie udało.
Spojrzałem na farbę nad drzwiami. Kiedyś był tu napis, ale nie pamiętam jaki. Przywiązałem konia i mumpsa do palików. Krakers wbrew głośnym protestom Lorda usadowił się na jego grzbiecie i wyszarpał wilcze futro. Okrył się nim i zwinął w kłębek.Uśmiechnąłem się pod nosem.
Wszedłem do środka niemal nie zauważony. Podszedłem do właściciela i poprosiłem o piwo. Z kuflem w dłoni usiadłem gdzieś w kącie. Oby ojciec przyjął Vitę z powrotem. Może pasanie owiec i oranie pola jej nie interesują, ale potrzebuje schronienia, a przynajmniej na zimę. Potem zrobi co zechce. Moim jednak zdaniem powinna sobie znaleźć iny fach, bo ten poprzedni będzie dawał korzyści tylko tak długo jak jest piękna i młoda. Potem znowu wyląduje na ulicy.
Naglę usłyszałem wesoły okrzyk.
- Jasne, po co komu takie pytania!
Jakie pytania? O co chodzi? Zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu odpowiedzi, ale nim zdążyłęm cokolwiek wywnioskować brodaty mężczyzna siedzący przy stoliku obok podchwycił niezrozumiały przeze mnie okrzyk. Rozpoczęły się jakieś dziwnie oficjalne rozmowy i wymiany uprzejmości. Uśmiechnąłem się gdy ów brodacz ukłonił się przede mną oficjalnie i zaprosił do stolika. Odpowiedziałem ukłonem i przysiadłem się do niego i półprzytomnego krasnoluda z pustym kuflem w potężnej łapie.
Usłyszałem dźwięki lutni. Wszyscy umilkli i zwrócili twarze w kierunku baru. Zrobiłem to samo. Przy gospodarzu siedział khajiit z lutnią, a na stole jego koleżanka. Pociągnąłem łyk z kufla przyglądając się obojgu. Wsłuchałem się w melodię. Chłopak ma talent. Odchyliłem się na krześle i już miałem wziąć kolejny łyk gdy dziewczyna zaczęła śpiewać. Ładnie. Usiadłem jak należy i odstawiłem kufel. Może lepiej nie będę teraz pił. Lepiej zapamiętam. 
W wielu karczmach bywałem i wielu bardów słuchałem, ale takiego? Jeszcze nie. Piosenkę skądś chyba kojarzyłem... Tak, słyszałem ją w Inn. No i moi bracia często śpiewali ją gdy już porządnie się podchmielili. Zarzucali sobie wtedy ręce na ramiona i zawodzili wracając do domu chwiejnym krokiem. Albo gdy jakaś ładna dziewczyna przechodziła obok.
Kiedy khajiitka skończyła śpiewać, a melodia ucichła rozległy się głośne wiwaty i oklaski. Klaszcząc wolno, ale głośno wstałem z krzesła. W moje ślady poszedł też jakiś rudy chłopak, a chwilę potem jego towarzysze. Ostatecznie wszyscy którzy byli w stanie wstać, stali. Usiadłem ostatni. Odchyliłem się na krześle i pociągnąłem konkretny łyk piwa.
- Sztuka- powiedział brodacz wychylając resztę tego co miał w szklance.
- Popieram- mruknąłem odstawiając kufel.
Jeszcze raz spojrzałem na dziewczynę. Wszyscy, wyraźnie uradowani, wrócili do swoich spraw. Nietrudno było jej więc zauważyć pojedynczego, wpatrującego się w nią, khajiita. Uśmiechnęła się tylko i ruszyła w moją stronę. Co za zaszczyt pomyślałem.

Mira?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz