- Yanan! On znów porwał mi koszulę! - krzyczy Dinayah z dołu.
Taaaaaaaaak, kocha Freys dopóki kociak jej jakiegoś dowcipu nie wywinie.
Jęczę ale zwlekam się z łóżka, stawiam nieprzytomnie nogi na podłodze i idę na dół, sycząc po drodze na kocura i mamrocząc coś o typowych problemach siostry. Pocieram ramiona, trzeba będzie napalić w kominku. Albo wyczarować sobie cieplejsze ciuchy, odzywa się cichy głosik w mojej głowie.
No dobra, spanie w starej wyświechtanej koszuli brata to nie najlepszy pomysł podczas zimy, ale jak się ma to co się ma, to tak jest. Odgarniam z oczu kosmyki ciemnych włosów nakreślając w głowie myśl o ich skróceniu. Ostatnie zlecenie tak zajęło mi głowę, że są strasznie długie (czyt. do ramion).
- To co tym razem? - pytam wchodząc do kuchni.
Ziewam przeciągając się z gruchotem kości, pocieram oczy i widzę... Widzę wiele. Przede wszystkim naburmuszoną twarz małej, drobnej i kościstej dziewczynki o złotych oczach i jasnobrązowych sięgających pasa włosach. W tej chwili jest to twarz bardzo czerwona i wyraźnie wściekła.
- Freys zaciągnął mi kuszulę, spójrz - mówi naburmuszona i wyciąga ku mnie rączkę ściskając białą kuszulą wyszywaną w złote kwiaty.
- I gdzie ty tu masz zaciągnięcie? - mruczę, wpatrując się dokładnie w koszulę małej.
- No tu! - Wskazuje palcem.
- Aha. - Udaje, że zauważyłam. Owdracam się i biorę do ręki nożyk kuchenny - szast prast i oddaję młodej koszulę uśmiechając się do niej.
- Dzięki - mówi i ucieka na górę.
Wywracam oczami bo przecież nic nie zrobiłam, tylko udałam że jej poprawiam nitki. Ale Dinayah to perfekcjonistka, mała dama więc musi mieć wszystko na tip-top.
Opadam ciężko na krzesło. Trę twarz rękami i wzdycham. Spoglądam przez okno i aż się wzdrygam myśląc o spotkaniu sie z moim zleceniodawcą. To taki okropny ty - ulizany, porządny... Teoryetycznie, bo to zboczeniec ale udaje ułożonego. Dostanę od niego kasę i nigdy więcej go nie zobaczę. Następne zlecenie mam nadzieję dostać od kogoś lepszego.
*** Godzine później ***
Doprowadzam się do porządku dosyć szybko, znacznie szybciej niż Dina. Ta to siedzi w łazience póki ciepła woda się nie skończy! Ale twierdzi, że damy potrzebują czasu na to, by wyglądać dobrze. Wolę nie wiedzieć co jej chodzi po głowie, kiedy mówi o damach... Sukienki? Yuch...
W każdym razie jestem ubrana i czekam na Dinayah strugajac kota z kawałka drewna. Buty oparłam na blacie, gryzę język w skupieniu. Dina jest jeszcze w łazience, gdy do kuchni wkracza Freys.
"Wiesz, mogłabyś zdjąć te buty. Choćby po to, by wstać i dać mi jeść. W zasadzie głównie po to."
- Masz w misce resztki z kolacji, żryj - mruczę nieuważnie, wskazując nożykiem miskę.
Wzrok mam wlepiony w drewno.
"Oh, aleś ty miła, nie ma co. Żryj, to do świń a nie do mnie."
- Dobra, królewicz. Smakuj. Może być? - droczę się, odkładając figurkę bez pyska, nożykiem bawię się nieuważnie.
"Nie zrób sobie krzywdy" - ironia w czystej postaci u kocurów to nic nowego. Przynajmniej u Freys.
- Dina, idziesz? Jak się spóźnisz do madame Bauboxon to możesz stracić szkołę!
- Już idę, idę! - Mała wypada z łazienki i wkłada buty.
No tak, szkoła u madame Boubaxon to dla niej szansa. Uczą się tam dziewczynki wybrane w selekcji dzielnicowej - mają zostać dworkami, służkami itp, w pałacu. Oczywiście, każda ma nadzieję na dworkę ale tym nieco gorszym dostanie się posada służki. Choć ja wiem czy to gorsze? Praca to praca, będą miały świetne warunki mieszkaniowe! Tak czy inaczej, jakby nie było jestem dumna z Diny. Bardzo jej zależało by się dostać, ona tak lubi te kobiece sprawy... A teraz podchodzi do tego z nie mniejszym zapałem. Stara się, zawsze wygląda najlepiej jak nam na to pozwolą warunki.
- Gotowa? To idziemy.
Łapię ją za rękę i zamykam dom. Idziemy drogą, potem przez targ... Dinayah opowiada mi o ostatnich lekcjach. Słucham jej, choć ona wie, że to nie wkracza w moje zainteresowania. Ale zawsze jej słucham. Staram się być dobrą siostrą. Nie matką, bo jej na pewno nie zatąpie, nie próbuje. Ale Nayah musi wiedzieć, że nie jest sama i że ją wspieram. Mimo że jest taka nieznośna!
- Przyjdę po ciebie w południe. Do zobaczenia! - mówię i przytulam ją mocno.
Dinayah wchodzi do budynku. Uśmiecham się i obrzucam miejsce niezbyt przymilnym spojrzeniem. Można powiedzieć, że uciekam z przed budynku najszybciej jak się da.
Pół godziny potem jestem na umówionym miejscu. Opieram się o murek, podrzucając w ręce kamyk. Nucę starą piosenkę, którą często śpiewali bracia...
- Baydlin. Punktualnie, dla odmiany? - słyszę szorstki głos.
Nie podnoszę wzroku, wiem że to o n.
- Tak... Zdziwiony? Nie mam wiele czasu. Płać i do widzenia - warczę.
- Ach, rzeczowo jak na ciebie. Gdzie się spieszsz? Może cię podwiozę?
- Nie, poradzę sobie. Płać.
- Proszę.
Kładzie mi na wyciągniętej ręce woreczek monet - odpowiednio ciężki. Nie musze liczyć, wiem że zapłacił nawet z nadwyżką. Odwracam się, rzucam kamyk na ziemię i przywiązuję woreczek do pasa.
- Do zobaczenia! - woła wesoło o n.
Zaciskam szczęki i oddalam się szybko. Nigdy więcej takich typów. Nawet za taką cenę.
Postanawiam wybrać się na targ i kupić Nayah jakiś wisiorek, jedzenie... Wyłapuję oczami srebrny łańcuszek z delikatną, niebieską gwiazdką. Jest tani, ale pasuje do Dinayah. Płacę i idę dalej. Żeby nie zgubić wisiorka zawieszam go sobie na szyi, póki co i podchodzę do dobrze znanego stoiska z żywnością.
- Aaaaa, Nany! Siostrzyczko, co u ciebie? Jak Nayah? - słyszę od razu, a zaraz potem CZUJĘ. To stoisko mojego średniogo brata, Resh'a który ściska mnie mocno, tak że nogi dyndają mi w powietrzu. Kiedy mnie puszcza, wciągam szybko powietrze, bo braciszek mnie przydusił.
- Nie mów do mnie Nany, ile razy mam ci powtarzać?! - mówię lekko obruszona, ale szczerzę się mimo woli.
- Opowiadaj!
Stoję z bratem za ladą przez około godziny, opowiadam jak się wiedzie, a potem żegnam się i idę dalej. Mam zamiar wstąpić jeszcze w jedno miejsce...
CDN...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz