poniedziałek, 23 listopada 2015

Od Jokasty- CD Kevy: Pierwszy napad

W tym momencie Jokasta zrobiła coś, czego Keva w ogóle by się po niej spodziewał i do czego w życiu by się chyba więcej nie posunęła...
Mianowicie nie skomentowała ostatniej wypowiedzi jaszczura. Mimo woli jednak uśmiechała się dalej, oplatając nogi rękoma jak dziecko i wpatrując się w ogień. Tęskniła za takim zyciem. Mając na myśli oczywiście przewodzenie bandzie, od której nie obawiała się oberwać w plecy. Owszem, Kevy nie znała praktycznie w ogóle. Ale za to znała się na ludziach. Umiała rozpoznać, kiedy ktoś jest zdolny poderżnąć komuś gardło przez sen. Keva na przykład należał do typu, który spotykała dość rzadko. Nie kłócił się, ignorował ją, nie uważał jej za zagrożenie. A co najważniejsze - zdecydowanie nie chciał się jej pozbyć w szybki sposób. Owszem, może kiedyś po prostu zwieje, ale na pewno nie zrobi tego co Melvin.
Z ciekawości zaczęła zastanawiać się, co właściwie siedzi w głowie reptiliana. Nie traktował Pacynki poważnie, to było dla niej pewne. Jeszcze się przekona, pomyślała. W ten czy inny sposób, w końcu jakoś mu zaimponuję.
Ziewnęła zasłaniając usta dłonią.
- No to dobranoc - jak gdyby nigdy nic odsunęła się półtora metra od ogniska i zawinęła kocem. - Tobie też radzę iść spać. Jutro musimy się trochę odkuć...
Keva położył się chwilę później, starając się nawet nie myśleć o tym co mogło strzelić do głowy Caldemeyn. Oczko zasnęła spokojnie. Tak, ona wbrew wszystkiemu potrafiła zasnąć spokojnie przy innych bandytach. Równocześnie jednak trzymała pod głową rękę zaciśniętą na sztylecie. Owszem, może nie uznawała Kevy za wroga...jednak przezorny jest zawsze ubezpieczony. Zwłaszcza przezorny będący już raz liderem szajki morderców i złodziei.

Dwaj kupcy powłóczyli nogami przez półpiaszczysty teren, dźwigając na plecach po jednym koszu. Idący z tyłu sapnął i poprawił pasy.
- Ted, zwolnijża trochu! - narzekał.
- Nie ma mowy - zaburczał Ted, mający już powyżej uszu narzekań Bena. - Jeszcze nas jakie bandyty napadną.
- Trza było szlaku przez kanion nie wybierać - Ben spojrzał ze strachem na wysokie ściany po ich obu stronach. - Tu to miejsce na zasadzkę jaką jak się patrza...
- Ano patrza, patrza.
Obaj kupcy podskoczyli wystraszeni i spojrzeli w bok. We wnęce skalnej na naturalnej półce w cieniu siedziała jakaś kobieta z długim warkoczem, majdając nogami w powietrzu. Zeskoczyła na ziemię blokując mężczyznom drogę. W tej samej chwili Ben szarpnął ramię Teda przerażony i pokazał w tył. Tam ścieżkę zastąpił reptilian o białej łusce, z czarną niby to maską, niby hełmem na głowie. Wyglądał zdecydowanie groźniej niż towarzyszka. Ta jednak również była uzbrojona, dając kupcom do myślenia. Mężczyźni stali jak słupy soli.
- No dalej - pogoniła ich kobieta. - Znacie scenariusz. Chyba nie chcecie, bym użyła siły, albo - co gorsza - poprosiła o to kolegę?
Ted obejrzał się na białego po raz kolejny i sturchnął Bena, by robił co mu każą. Postawili kosze na ziemi i cofnęli się. Dziewczyna odkopnęła pokrywę najpierw pierwszego, a potem drugiego kosza. W obu znajdowały się przyprawy: pierwszy zawierał paprykę, drugi świeże korzenie imbiru. Bandytka zacmokała niezadowolona.
- Co jak co, ale po was liczyłam na więcej - powiedziała, jakby znała obu kupców od dawna. - No ale co poradzisz? Wynocha - odsunęła się na bok.
Przez moment Ted i Ben siedzieli w miejscu, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Myśmy...wolni? - zapytał z niedowierzaniem Ben.
- Tiaaa...Ale hola! Mam lepszy pomysł! - przystnęli w pół kroku.
Obejrzeli się ze zgrozą na twarz bandytki. Wykwitający na niej podejrzany, szeroki uśmiech napawał ich trwogą. Co teraz? Wypatroszą ich? Obetną palce? Języki?
- Rozbierać się - powiedziała zadowolona Caldemeyn. - Do gaci.

- To poniżej mojej godności - mruknął Keva, gdy Kasta nacieszyła się już widokiem kupców uciekających w samej bieliźnie przez pustkowie.
- Oj tam, narzekasz - powiedziała przytraczając jeden z koszy do siodła Kevy. Jego koń nie miał żadnych juków i mógł sporo unieść. Drugi kosz przypięła z drugiej strony dla równowagi. - Całkiem zabawnie było.
Keva spojrzał nanią pobłażająco.
- Czego się spodziewałeś? Pościgów za dyliżansami? - rzuciła złośliwie. - Do tego potrzebna jest nam pożądna ekipa. Póki co - poklepała kosz - mamy już kasę na start. Imbir sprzeda się drogo, papryka nieco taniej. No nie smuć tej mordy gadzino! Niedaleko stąd jest oaza. Tam zawsze siedzą jacyś nomadzi. Nie zadają pytań tylko skupują wszystko co jadalne. Na koń!

 Keva?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz