- Dalej nie udało wam się ich przekonać? - powiedział do bliżej nieokreślonej osoby.
Stanął na barierce trzymając się jedną dłonią za olinowanie i spojrzał na port. Ogólna panika już minęła, chociaż kilka kobiet dalej darło się niemiłosiernie, a jakaś dziewczyna zemdlała i niemal wpadła do wody. Wiele chojraków rzucało czym tylko się dało w burty Lewiatana, jakby miało to w czymkolwiek pomóc.
- Spokojnie, ludzie! - krzyknął kapitan. - Nie mamy wrogich zamiarów!
Przemawiał równocześnie wysyłając w stronę portu jak najszerszą falę Uspokajania. Pirat skupił się na wyciszeniu strachu i nieufności oraz Podżegał spokój. Tam, gdzie spokój nie dawał wyraźnych skutków, umacniał obojętność - jedno z uczuć, których wprost nie cierpiał, ale było wyjątkowo przydatne w przekonywaniu tłumów do zignorowania cumującego okrętu.
Shay był w tej technice mistrzem, jednak nawet on nie był w stanie ogarnąć zbyt wielkich zbiegowisk. Najtrudniej szło mu wpływanie na ludzi młodych. Buzujące hormony powodowały niezłą huśtawkę nastrojów, nad którą wyjątkowo kiepsko szło panować bez silniejszego nacisku. A silniejszy nacisk trudno było niezauważyć, nawet przez nierozgarniętego młodzieńca, czego Kidman unikał. Anonimowość we wpływach na obce odczucia była kluczem w jego sukcesach.
I tym razem kapitanowi Lewiatana nie udało się zapanować nad wściekłą tłuszczą. Kolejny pocisk - tym razem był to but - przeleciał obok niego. Gdybym miał ze sobą kogoś o podobnych umiejętnościach życie byłoby sto razy łatwiejsze, pomyślał już nie pierwszy raz. Taaak...Drugi Uspokojacz lub Podżegacz rozwiązałby wiele problemów. Shay mógłby wtedy pilnować jednego fragmentu zbiegowiska, drugi resztę...
Kidda sprowadził na ziemię wystrzał z armaty.
Lewiatan zakołysał się groźnie. Shay niemal spadł do wody. Obejrzał się za siebie. W mroku majaczył drugi statek. Pirat nie był do końca pewny, ale wydawało mu się, że zauważył znajomą figurę dziobową w kształcie feniksa. Zakładał więc, że ma do czynienia z siedzącym już jakiś czas na jego ogonie łowcą piratów. Zaklął szpetnie i rozkazał odbijać. Był pewny, że zgubili tego szczyla wczorajszego dnia podczas burzy. Feniks jednak połyskiwał złotem od blasków ogni wylotowych kolejnej salwy, co zdecydowanie świadczyło o błędzie kapitana. Zlekceważyłem go, uświadomił sobie Shay. To nie może się powtórzyć. Czas się go pozbyć i zniknąć. Jak zawsze.
Kidd gwizdnął krótko w stronę ciemnej toni. Salwa kul zbliżała się nieuchronnie w stronę okrętu...gdy ten nagle odbił jakby pchnięty przez niewidzialną siłę. Kule zniknęły w wodzie, a Lewiatan już ustawiał się bokiem do kontrataku. Shay oczami wyobraźni widział jak kapitanowi nieustraszonego Feniksa rzednie mina, gdy mniejszy, lecz lepiej przygotowany na takie sytuacje okręt zabłysnął w mroku i seria kul strzaskała dziób razem ze złotą figurą.
- Wstrzymać ogień! - zakomenderował nagle Kidman do zdziwionych bukanierów. - Mam dość cackania się. Dajmy się wyszaleć Pelagii.
Większa część załogi Shay’a zaśmiała się złowieszczo jednym chórem. Kilku nowicjuszy spoglądało na towarzyszy nic nie rozumiejąc. Starsi stażem już zajęli miejsca przy barierkach, nie chcąc przegapić przedstawienia...
Nastała cisza. Wtedy Kidd gwizdnął, długo i przeciągle.
Tymczasem załoga Feniksa sterczał jak kołki, zdziwiona zachowaniem pirata. Kapitan dosłyszał gwizd, ale nie rozumiał co się właściwie dzieje. Słyszał już trochę o Shay’u Kidmanie, o jego taktyce i różnych dziwactwach. Krążyły o nim także zabobony, że rzekomo potrafi kontrolować umysły słabych duchem ludzi (co jest oczywistą nieprawdą, bo uciszanie i wzmacnianie uczuć to nie to samo co czysta kontrola umysłu). Łowca piratów nie wierzył w to i inne bajki. Wiedział za to, że Kidman jest nieprzewidywalny, ale to przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Nagle Feniks zachybotał się potężnie. Kapitan zamrugał oczami. Nie widział, by działa Lewiatana oddały jakikolwiek strzał. W statek nie uderzyły żadne kule. A mimo to wstrząsy powtórzyły się trzy razy, w równym odstępie czasu. Jakby samo morze było przeciw załodze Feniksa. Jakby rzeczywiście wykonywało rozkazy Kidda. Kilku ludzi wypadło za burtę okrętu od ostatniego, najmocniejszego uderzenia. Nie minęła minuta, a uszy ludzi przeszyło cmentarne, smętne wycie. I Wtedy z wody wyskoczył potwór morski. Wszystko działo się dla kapitana jakby w zwolnionym tempie. Widział lecące w powietrzu błyszczące rybimi łuskami cielsko, tęczowe płetwy ciągnące za sobą kurtyny wody i masywne szczęki zaciskające się na głównym maszcie, miażdżące go w locie. Stwór zniszczył maszt, a lecąc z powrotem w stronę morza strącił kolejnych kilku majtków. Wszyscy, którzy wypadli za burtę zniknęli w odmętach. A stojący w porcie ludzie przez mrok nie byli w stanie dostrzec dlaczego nagle jeden z okrętów stracił maszt.
Kidman z pełnym satysfakcji uśmiechem patrzył jak Feniks traci swoje piękne skrzydła znikające razem z masztem w morzu. Załoga Lewiatana zawiwatowała, nowicjusze wpatrywali się w statek łowcy piratów z niedowierzaniem.
- To właśnie była, moi drodzy majtkowie, Pelagia - powiedział do nich kapitan. - Oklaski proszę!
Piraci powitali wracającego potwora pochwalnymi okrzykami. O tym, że Pelagia przyjmuje aprobatę świadczył błysk tęczowych łusek i towarzyszące temu stłumione klekotanie jak u delfina. Nagle jeden z majtków krzyknął ostrzegawczo:
- Kapitanie! Miejscowi chyba mają nas dość!
Shay spojrzał w kierunku portu. Rzeczywiście, odbijał od niego trzeci statek, gotowy do walki. Kidd nie widział sensu w kolejnej walce. Tylko zrazi do siebie miejscowych, a ten akurat port był dla niego wyjątkowo cennym miejscem do cumowania.
- Wypływamy! - krzyknął. - Do Nory!
Piraci zakrzyknęli z aprobatą i zabrali się do roboty. Shay przejął ster i niedługo potem Lewiatan już był jedynie punktem w mroku.
Kapitan upadłego już Feniksa spojrzał z wściekłością za znikającym okrętem pirackim.
- Do wioseł! - rozkazał. - Co jest, do diabła?! Dlaczego nie ruszamy? Chyba jasno wam powiedziałem co macie robić?!
- Ale kapitanie... - powiedział nieśmiało najbliżej stojący członek ocalałej załogi.
- Czego?! Co z tego, że nie mamy żagla?! Macie harować przy wiosłach! Dogonimy ich jutro...
- Ale kapitanie, ten potwór zniszczył także ster.
Łowca piratów zaklął. Przeklęta bestia. Przeklęty Kidman. I przeklęte przesądy, w które nie wierzył do tej pory...
Lewiatan zarzucił kotwicę w Norze następnego ranka. Była to naturalna przystań otoczona z dwóch stron klifami. Zatoka chroniona była przed wścibskim wzrokiem władz, otaczały ją dzikie lasy, w których najbardziej doświadczony kartograf zgubiłby kierunek bez odpowiedniego szlaku, a na plaży znajdowały się ukryte wejścia do jaskiń mieszczących zapasy załogi Lewiatana. Nora pełniła rolę stałego portu, w którym okręt piracki oraz jego załoga mogła czuć się bezpiecznie.
Shay objął wzrokiem rodzinne strony biorąc głęboki wdech. Spojrzał na klif. Na jego szczycie znajdowała się stara chata rybacka, w której spędził dzieciństwo. Zgodnie z wszelkimi prawami dziedziczenia zatoka należała do niego. Nie miał na to oczywiście papierów. Ale skoro jego ojczym powiadał, że Nora jest jego, to chłopak również był tego pewien. W końcu przecież nikt się o nią do tej pory nie upomniał, co było dobrym znakiem.
- No, załogo! - zawołał. Jak każdego razu gdy przybijali do Nory i tym razem miał kilka motywujących słów. Równocześnie podżegał uczucie zadowolenia. - Po raz kolejny daliśmy kopa w rzyć łowcom piratów! Czas na krótki spoczynek i uzupełnienie zapasów. Ruszam w ląd na zwiad, a gdy wrócę wszystko ma być gotowe do rejsu. - rozejrzał się po załodze marszcząc brwi. - Ty! - powiedział do jednego z bliżej stojących mężczyzn (był średniego wzrostu z krótką brodą i tęgą posturą). - Człowieku, którego imienia nie pamiętam...?
- Vlodyr - przedstawił się mężczyzna mówiąc z wyraźnym twardym akcentem.
- Człowiek ze wschodu! Znakomicie! - powiedział zadowolony Shay i wcisnął mu na głowę swój kapelusz. - Rządzisz tu obecnie dopóki nie wrócę. Nie próbuj żadnych sztuczek, ani nie próbuj wypływać beze mnie. Pelagia pilnuje ujścia zatoki. - powiedział już poważniejszym tonem, równocześnie wzmacniając u mężczyzny poczucie niższości wobec kapitana. - Rozumiemy się?
Vlodyr kiwnął głową. Kidd poklepał go po policzku z uśmiechem i zszedł na ląd. Ruszył plażą. Przy skraju lasu obejrzał się w stronę okrętu, dla pewności. Załoga rozpoczęła załadunek amunicji i prochu, na zmianę również znosząc do skrytek zdobyte towary do późniejszego handlu. Człowiek ze wschodnim akcentem okazał się całkiem porządnie wykonywać przekazane mu zadanie. Shay usmiechnął się pod nosem ruszając dalej. Przewidział już, że wybrał odpowiednią osobę. Nie pamiętał imienia Vlodyra z jednego powodu: facet nie sprawiał mu nigdy kłopotów. Cwaniaków i popaprańców próbujących przejąć kontrolę nad okrętem zamiast niego karał szybko i długo pamiętał. Vlodyr musiał był porządnym członkiem załogi, skoro Kidman nigdy nie zwrócił na niego większej uwagi. Jak zwykle nie pomylił się w ocenie jego charakteru.
A nawet jeśli, Pelagia pilnuje wszystkiego. Dokładnie tak, jak powiedział.
Wspiął się spokojnie stromą ścieżką, co jakiś czas chwytając się wystających korzeni, by sobie pomóc. Towarzyszył mu znajomy świeży morski zapach, jak zwykle. Ta dziwna cecha po matce, najadzie. Shay nigdy nie mógł znaleźć temu żadnego pożytecznego zastosowania, poza tym, że działał na portowe dziewczyny jak magnes. Szkoda, że tylko na te niewarte jego większej uwagi. Przywykł do faktu, że na ,,tę jedyną” trochę poczeka.
Nie zdążył zbytnio zagłębić się w las, gdy jego uwagę przykuło jakieś poruszenie. Zatrzymał się, objął uspokajającym działaniem swoje otoczenie. Nie chciał jeszcze niczego uspokajać. Używał tej zdolności także do wykrywania, czy coś jest w pobliżu i czy ma wrogie zamiary.
Miało. Potwór wyskoczył z lasu warcząc groźnie. Wielkie, kudłate bydle kłapnęło zębami ostrzegawczo. Shay odskoczył zaskoczony. W życiu nie widział podobnego stwora. Od kiedy coś takiego żyje w tych lasach? Musiało się skądś przywlec...albo zostać tu przyprowadzone.
Przyprowadzone przez druidkę.
Do uszu Kidmana dotarło gwizdanie. Jakby ktoś gwizdał do psa. I wtedy potwór potulnie usiadł wpatrując się w kogoś stojącego za Shay’em. Pirat obrócił się, dla pewności dalej stojąc bokiem do wielkiej bestii. Właścicielem zwierzaka była niewiele niższa od niego kobieta. Miała ciemne włosy splecione w dredy, między którymi powpinane zostały pióra. Uwagę Kidda zwróciła kora obrastając ramiona jego rówieśniczki (a przynajmniej z wyglądu byłą jego rówieśniczką). Domyślił się, że ma przed sobą druida.
Cóż, stał między młotem, a kowadłem. A mimo to uśmiechnął się, jakby już znał druidkę.
- Widziałem panny chadzające z masywnymi rottweilerami - powiedział swym normalnym, zawadiackim tonem - ale takiego ,,szczeniaczka” jeszcze w życiu nie widziałem.
Kobieta nie odpowiadała. Obserwowała pirata od stóp do głów.
- To może pierwszy przełamię lody? - zaproponował. - Shay Kidman. Kapitan Lewiatana i względnie właściciel tej zatoki. A pani mienie jak brzmi?
Drewniana?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz